niedziela, 8 grudnia 2013

W cieniu San Francisco - Bezgłowy Anioł

Był wysoki, murowany. Swoim wyglądem świetnie wtapiał się w otoczenie. Niebieskie pokrycie współgrające z unoszącym się nad nim dymem pozornie mogło nie zostać zauważone przez potencjalnego przechodnia. Wyróżniało go jednak jedno. Czarny, bujany fotel stał u jego podnóża i doskonale kontrastował z jasnobrązową werandą. Taki właśnie był dom przy 48th Avenue 790. A był on własnością Amelii Anastazji Wan-Xiao Fin.
Kilkanaście sekund po wciśnięciu przez Claire dzwonka przy drzwiach te otworzyły się a z wnętrza domu przywitała ich pani Fin:
- Dzień dobry. – Powiedziała. – W czym mogę służyć?
- Jesteśmy z policji. – Zaczął Paul.
- Chcielibyśmy z panią porozmawiać. – Dokończyła komisarz David.
- Proszę wejść. – Zaprosiła Amelia i usunęła się na bok by wpuścić składających wizytę.
Chwilę później usiedli w ciepło urządzonym salonie, w którym wszystko zdawało się mieć swoje miejsce. Krwistoczerwony komplet wypoczynkowy złożony z dużej sofy i trzech głębokich foteli w rzeczywistości przywodził na myśl, że nie mógł być wybierany przez właścicielkę domu.
Claire od razu przeszła do rzeczy.
- Co łączyło panią z Walterem Scott’em?
Kobiecie lekko drgnęły wargi.
- Proszę mi powiedzieć jak długo to trwało? – Zaczęła spokojnie Claire i wytężyła słuch na wypadek gdyby pani Fin mówiła szeptem.
- Przeszło dwa i pół roku. – Odpowiedziała kobieta i spuściła wzrok na ciemnozielony, perski dywan, na którym stał hebanowy stolik. – Mieliśmy plany, chcieliśmy się pobrać… - Kontynuowała kobieta a komisarz Walky spostrzegł, że policzek młodej kobiety połyskuje od spływających łez. – Był spokojny jak rzadko, który mężczyzna. Bardzo lubił swoją pracę, ale ostatnimi czasy coś mnie zaniepokoiło. Wracał z niej jakby… Jakby coś musiał ukrywać. Nie rozmawiał ze mną o tym, ale znałam go na tyle długo żeby zauważyć, że coś się dzieje. Coś negatywnego.
- Poznaje to pani? – Zainteresowała się Claire wyciągając przed siebie dłoń z plastikową torebką zawierającą czarny przedmiot.
Amelia Fin w jednej chwili cofnęła się w fotelu a jej oczy wypełniły się strachem porównywalnym do tego, który czuje mysz uciekając przed kotem.
- A więc? – Przypomniał Walky. – Czy to należy do pani?
- Tak. – Potwierdziła krótko kobieta. – To wentyl od mojego roweru.
- Czy wie pani, że znaleziono go na miejscu zbrodni?
- Nie.
Zapadło milczenie, które w odczuciu wszystkich trojga ludzi znajdujących się w pomieszczeniu mogło trwać znacznie dłużej.
- Może to pani wyjaśnić, Amelio? – Wtrąciła komisarz płci pięknej.
- Dzień przed morderstwem ja i Walter wybraliśmy się rowerami za miasto. Postanowiliśmy spędzić dzień tylko ze sobą, bez kontaktu ze światem zewnętrznym. Jego przygnębione powroty z pracy w pewnym stopniu oddaliły nas od siebie. Dlatego też wybraliśmy się za miasto… - Rozpoczęła Amelia Fin. Zaspokoiła pragnienie wypijając połowę szklanki krystalicznie czystej wody po czym kontynuowała. – Koło godziny siedemnastej pojechaliśmy do niego. Gdy zsiadałam z roweru zauważyłam, że w tylnym kole brakuje powietrza. Walter obiecał, że je napompuje. Tym czasem gdy już się tym zajął, zadzwonił telefon. Musiałam wracać do siebie i przesiąść się w samochód. Moja matka tego dnia została wypisana ze szpitala. Następnego ranka gdy chciałam pojechać na pobliski targ w kole nie było ani centymetra sześciennego powietrza. Walter musiał nie zakręcić wentylu. Po pracy pojechałam do niego, było koło dziewiątej. Gdy weszłam… - Tu głos jej się załamał. – To co zastałam w jego domu… To był… koszmar… Ja… Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść. Zawiadomiłam pogotowie i policję… Na noc pojechałam do siostry… - Kobieta skończywszy mówić zaczęła szlochać.
Paul i Claire przyglądali się jej co chwilę spotykając się wzrokiem, myśleli nad dalszym dialogiem.
Kilka minut później gdy pani Fin doszła do siebie dobiegło ich przytłumione szczekanie.
- Ma pani psy? – Zgadywał Paul.
- Tak… Jeden bulterier i dwa owczarki niemieckie. – Wydukała Amelia. – Bardzo się przywiązały do Waltera… Każdego wieczoru słyszę jak za nim wyją.
- Ma pani skomplikowane i dość niespotykane nazwisko… - Zaczęła szarooka komisarz. – Ojciec ze Skandynawii, matka z Chin i dalsze pokrewieństwo z Japonią?
Claire trafiła jedynie pokrewieństwo ze Skandynawią. Amelia Wan-Xiao Fin, czarnowłosa kobieta o bardzo jasnej jak na taką egzotyczną urodę karnacji była zapewne obiektem westchnień nie jednego mężczyzny, jednak to właśnie Walter Scott był jednym z nielicznych, którzy mogli się przyjrzeć temu egzotycznemu „zjawisku” z bliska.
- Prawie. Ojciec był Szwedem, matka pół Japonką, pół Chinką. – Poprawiła kobieta o skośnie osadzonych oczach.
- Pobierzemy jeszcze tylko próbki pani DNA w celu potwierdzenia naszych danych  i jeśli pani pozwoli chcielibyśmy obejrzeć rower, którym pani była na wycieczce a przy okazji rzucić okiem na cały dom. – Poinformowała Claire. – Oczywiście mamy nakaz. – Ubiegła panią Fin kobieta.
Gdy czterdzieści minut później komisarz David i komisarz Walky skończyli pobierać próbki DNA pożegnali się i skierowali w stronę wyjścia.
Idąc wąskim korytarzem, na ścianach którego
wisiały dziesiątki fotografii wzrok Claire został przykuty przez płaską figurkę wiszącą w szerokiej, ciemnej wnęce. Szaroczarny porcelanowy anioł.  Zazwyczaj płaskie porcelanowe anioły emanowały pozytywnymi emocjami, jednak nie ten. Anioł przywoływał najgorsze wspomnienia jakie może posiadać człowiek. Był pozbawiony głowy zaś w miejscu gdzie powinna znajdować się szyja widniał czerwony, krzywy ślad farby. Po plecach Claire przeszły ciarki. Kobieta miała dziwne przeczucie, że jest w tym miejscu po raz pierwszy, ale nie ostatni.



Claire i Paul wróciwszy do Komendy Głównej podrzucili pobrane próbki pracującej w laboratorium Alex. Gdy wrócili do biura komisarz David, które na czas rozwiązania sprawy zabójstwa Waltera Scott’a przybrało miano „Centrum Dowodzenia nr 2” jako, że „Centrum Dowodzenia nr 1” było biurem o wyższym prestiżu i należało do Komendanta Głównego, zastali w nim jedynie pannę Collins i Michaela Fray’a. 

W cieniu San Francisco - IV Fałszywy Trop

Pierwszą czynnością każdego dnia, której dopuszczała się Claire po przyjściu do pracy było obejrzenie świeżych raportów w sprawie zabójstw i oględne przejrzenie kilkunastu najważniejszych brukowców.
Tego dnia było tak samo. Gdy kobieta ziewając przeglądała prasę  nagle otworzyły się drzwi do jej biura.
- Ile razy mam powtarzać... – Powiedziała pod nosem  komisarz mając na myśli to, że zazwyczaj ktoś kto chce z nią porozmawiać puka do drzwi. Nawet Thomas. – Paul?! A co ty tutaj robisz? – Zapytała zdziwiona kobieta. – Przecież w grafiku masz dzisiaj wolne.
- Tak, ale... No musiałem przyjechać! Nad ranem dzwonił do mnie kumpel z Darkey’a[1], Tj uciekł...
- Co?! – Brunetka wybałuszyła na Paula swoje pełne szarości oczy. – Czy myślisz o tym samym co ja?
Paul nie odpowiedział.
- To by było zbyt proste... – Skwitowała kobieta.
- Jednak teraz mamy potencjalnego zabójcę. Tj uciekł w środę nad ranem... – Poinformował męzczyzna.
- A zabójstwa dokonano w środę wieczorem. Nie. To nie może być takie łatwe, coś mi tu nie pasuje...
- Myślisz?
- Tak. Ktoś próbuje podstawić nam rozwiązanie, fałszywe rozwiązanie. – Zamyśliła się Claire.
- Co robimy?
- Idę do szefa, trzeba zebrać grupę operacyjną. Mam wrażenie, że szykuje się większa robota.
Claire wstała z fotela i z entuzjazmem wypadła z biura.
- Ej! – Zawołał do niej przyjaciel próbując ją dogonić. – Chcesz prowadzić śledztwo? – Zapytał przyciszonym głosem.
- Paul, a mamy inne wyjście? Dostałam tę sprawę i nie zamierzam jej spieprzyć. – Powiedziała dogłębnie kobieta.
- Jesteś pewna?
- Zaufaj mojej kobiecej intuicji.
Po przejściu całej komendy pani komisarz dotarła do biura Thomasa, Komendanta głównego Policji.
- Proszę. – Dobiegł kobietę głos zza drzwi, który najwidoczniej usłyszał pukanie.
- Dzień dobry szefie...
- O! Cześć Claire. – Powitał ją Thomas. – Mówiłem żebyś mówiła mi po imieniu!
- Tak wiem...
- Coś się stało? – Zapytał mężczyzna.
- Chciałabym cię prosić o przydzielenie mi kilku osób do śledztwa... – Zaczęła kobieta.
- Że co?! – Przerwał komendant. – Przecież ja nie mogę sobie ot tak przydzielać ludzi do rozwiązania sprawy zabójstwa! Jeśli chcesz żebym dał ci kilki ludzi musisz mieć solidne argumenty.
- Thomas!  - Zdenerwowała się brunetka. – Tj uciekł z więzienia w środę nad ranem! Zabójstwa dokonano tego samego dnia wieczorem. To jest zbyt proste żeby mogło się połączyć. Ktoś próbuje nam postawić gotowego zabójcę! Do tego ten wentyl, który znaleźliśmy na miejscu zbrodni!
- Poczekaj... Jaki wentyl? Co znaczy znaleźliśmy?! I może wytłumaczysz mi co robiłaś na miejscu zbrodni! – Zaczął krzyczeć na nią mężczyzna tym samym wstając z fotela i opierając się nadgarstkami o swoje biurko.
- Pojechałam z Paulem Walky’em na miejsce zbrodni, to fakt. Ale to było jedyne wyjście żeby znaleźć jakieś ślady. Przecież wiesz, że Południowa Komenda nie potrafi prowadzić śledztw i tylko zaciera ślady... Znaleźliśmy coś w rodzaju wentylu od roweru. Tak, podrzuciliśmy go już Alex. Pobraliśmy też kilka próbek krwi i tkanek, na wszelki wypadek. Thomas tutaj kryje się coś większego niż zwyczajne zabójstwo. Samo to w jaki sposób został zabity ten mężczyzna a do tego ta pieczęć dolara nad sercem... – Wypowiedziała się Claire.
Mężczyzna wrócił na fotel i wypuścił z siebie powietrze razem ze złością, która przed chwilą gotowała się w nim jak zupa.
- No dobrze. Ale wiesz co by się stało gdyby ktoś was nakrył. – Upomniał szef. – Więc na przyszłość – uważajcie. A teraz przedstaw mi swój punkt widzenia, tylko proszę cię, usiądź.
Kobieta usiadła przed masywnym, szklanym biurkiem i rozpoczęła swoją przemowę:
- Patrząc z perspektywy zwykłego szarego człowieka znamy zabójcę. Jest nim Thomas Jüre, powszechnie znany jako Tj. Ze zbrodnią łączy go data ucieczki z więzienia ale także styl w jakim została popełniona zbrodnia. Możliwe, że jego ucieczka z więzeinia nie ma nic wspólnego z zabójstwem. Możliwe, że ktoś próbuje go wrobić w kolejne zabójstwo, bo jak wiemy nie mieliśmy wystarczających dowodów wystarczających na wymierzenie pełnego wymiaru kary. Wydaje mi się, że ktoś po prostu podsuwa nam potencjalnego zabójcę by zakończyć śledztwo i zamknąć sprawę. Ktoś chyba nie chce żebyśmy się tym bardziej zainteresowali. Wydaje mi się również, że będzie sporo niewiadomych w tej sprawie i nie ma po prostu możliwości żebym rozwiązała tę sprawę sama. Decyzja o przydzieleniu ludzi oczywiście leży w twojej gestii ja tylko mogę o to prosić.
- To twoja pierwsza poważna sprawa. Wiesz o tym prawda? – Zapytał spode łba Thomas. Kobieta w odpowiedzi jedynie kiwnęła głową a mężczyzna kontynuował. – Dlatego mam nadzieję, że nie popełnię błędu przydzielając ci ludzi. Ile osób potrzebujesz?
- Paul i jeszcze sześć.
- Hm... No to jeszcze nie jest tak wiele. Więc mogę się zgodzić. Warunek jest taki, że wszystko czego się dowiesz i co będzie miało wpływ na rozwój sprawy będziesz mi przedstawiać. Jasne? – Zapytał z pełną powagą Dauer.
- Jak słońce, szefie. – Powiedziała Claire i uśmiechnęła się triumfalnie. – Zbiorę ludzi i zaczynam się brać do roboty. Kwadrans po ósmej zebranie w moim biurze, masz ochotę wpaść?
- Oczywiście. Nie omieszkam zobaczyć pani komisarz w akcji. – Odpowiedział szyderczym uśmiechem Thomas gdy Claire zbliżała się do wyjścia.
- W takim razie do zobaczenia. – Pożegnała się brunetka i puściła szefowi oko.
Gdy zamknęła za sobą drzwi była cała w skowronkach. Miała ochotę skoczyć pod sam sufit.
            Punkt piętnaście po ósmej w biurze Claire David wrzało. Koledzy po fachu, których zaprosiła kobieta rozmawiali między sobą spekulując jaki jest cel tego spotkania gdyż nikt nie został powiadomiony na co mają się przygotować.
Mimo małej powierzchni biuro szarookiej pani komisarz mogło pomieścić piętnaście osób, tak więc w chwili obecnej nie było w nim tłoku.


- Możemy zaczynać. – Powiedziała komisarz David podniesionym głosem a wszystkie rozmowy wnet ucichły.
- Celem tego zebrania... – Kobieta urwała bo drzwi do jej biura otworzyły się z wielkim hukiem a do pomieszczenia wpadł Thomas Dauer, na którym skupiły się wszystkie spojrzenia.
- Przepraszam Claire... – Powiedział zdyszany. – Miałem telefon z Darkey’a.
Nagle wzrok wszystkich siedzących w tym również Paula skupił się na Claire. Kobieta wiedziała, że to co teraz powie wzbudzi zarazem kontrowersję jak i zdziwienie, jednak nie zrezygnowała z poczucia chwilowej wyższości.
- Nic nie szkodzi Thomas. – Odpowiedziała i uśmiechnęła się lekko.
Oczy jej kolegów i koleżanek zrobiły się wielkie jakgbyby każdy z nich ujrzał ducha. Faktem było, że nie każdy ma możliwośc spoufalenia się z własnym szefem, którego każdy postrzega jako większe zło.
- Jak już zaczęłam celem tego zebrania jest sprawa zabójstwa Waltera Scott’a. Jako szef grupy operacyjnej będę nadzorowała całe śledztwo na zlecenie Komendanta. Mam nadzieję, że wspólnymi siłami zdołamy się posunąc o kilka kroków do przodu i rozwiązać zagadkę zabójstwa, ktora w rzeczywistości może być bardzo zawikłana i wymagać wielu poświęceń z naszej strony. Czy ktoś ma jakieś pytania? – Wypowiedziała się brunetka i popatrzyła po twarzach w poszukiwaniu upragnionych pytań.
- Co wiemy na temat zabójstwa? – Zapytał Michael Fray siedzący nieopodal Paula.
- Oczywistym jest, że Scott zmarł na skutek wykrwawienia. Z sekcji zwłok dowiaduje się, że we krwi znajdowała się duża dawka morfiny, benzodiazepiny, LSD i heroina. Został postrzelony w prawe płuco i doznał uderzenia tępym narzędziem w kośc potyliczną. To chyba wszystko co mamy. Niedługo powinny byc wyniki próbek, które pobraliśmy z Paulem z miejsca zbrodni a także indentyfikacja znalezionego przez nas przedmiotu, który rzekomo przypomina wentyl. – Skończyła Claire i usiadła w swoim czarnoskórym fotelu. – Kto ma ochotę na kawę?
Przez kolejne dwie godziny część grupy zajmującej się śledztwem prowadziła konwersację. Michael Fray, niebieskooki blondyn został wysłany do laboratorium. Andrea Collins dostała niecodzienną czynność wyszukania wszelkich informacji dotyczących ofiary. Począwszy od pochodzenia rodziców a skończywszy na życiu prywatnym oraz całkowitym życiorysie.
Pozostałe 6 osób zajęło się analizą zdjęć i ewentualnym przebiegiem zdarzeń.
- Są wyniki badań. – Powiedział Michael otwierając drzwi do biura Claire.
- I jak? – Wyrwał się Paul.
- Jakieś konkrety? – Wtrąciła Claire.
- Pod paznokciami środkowego i wskazującego palca ofiary została znaleziona tkanka ludzkiego pochodzenia. Brak przynależności do policyjnej bazy DNA świadczy o tym, że osoba nie była karana. Wentyl, który znaleźli Paul i Claire jest rzeczywiście wentylem od roweru. Są na nim odciski Waltera Scott’a a także niebieskie włókno, prawdopodobnie pochodzące z ubrania zabójcy.


- Andrea, masz coś? – Zainteresowała się szefowa grupy śledczej nie podnosząc wzroku z kartki, na której widniały wyniki badań.
- Sprawdziłam jego wszystkie powiązania z lokalną mafią. Kompletnie nic. Był zwykłym pracownikiem H&T Company*, rozwiedziony, bezdzietny. Miał kochankę.
Gdy tylko Andrea skończyła mówić Claire podniosła głowę i zaczęła intensywnie myśleć.
- Jak się nazywała, ta kochanka? – Zapytała.
- To trzydziestoczteroletnia Amelia Fin, spotykali się od blisko trzech lat. – Wygłosiła panna Collins.
 - Masz jej adres? – Szybko dodała szarooka kobieta.
- Jeśli wierzyć aktualnym danym, mieszka przy Czterdziestej ósmej Alei. Numer siedemset dziewięćdziesiąt.
- To niedaleko Great Highway? W pobliżu wybrzeża? – Dopytywał się Paul Walky.
- Chyba pani Fin powinna się spodziewać policji w niedalekim czasie. – Oznajmiła komisarz David. – Paul, jedziesz ze mną.
- Oczywiście szefie! – Zawołał radośnie mężczyzna i uśmiechnął się jak miał w zwyczaju, od ucha do ucha.


Chwilę później Claire i Paul znaleźli się w hallu Komendy Głównej.
- Czekaj! Musimy wstąpić do laboratorium. – Oznajmiła.
Kilkanaście minut później jechali w stronę 48th Avenue. Samochód prowadził komisarz Walky, Claire była zbytnio rozkojarzona.
- W gruncie rzeczy jestem bardzo ciekawa czy pani Fin rozpozna to małe cholerstwo. – Powiedziała  kobieta śledząc za szybą budynki, które mijali. W dłoni ściskała plastikową torebkę.




[1] Darkey – ang. Czarnuch, nazwa więzienia pochodząca od dominującej większości czarnoskórych skazańców.

W cieniu San Francisco - III W ukryciu

Gdy Max Rooselt się obudził słońce świeciło wysoko na niebie a Martina już nie było.
Mężczyzna wstał i poszedł wziąć prysznic. Chwilę później lodowata woda, która spływała po jego ciele
w pewnym stopniu go rozbudziła. Ubiegły wieczór sowicie zakrapiany alkoholem dał się we znaki jako ból głowy, który dopiero się pojawił.
Max wyszedł z łazienki na taras w samych bokserkach i rozprostował kości. Śpiew ptaków przypominał mu
o jego kochanku. Martin uwielbiał głos natury. Szum drzew, śpiew ptaków i odgłos kropli stukających
o blaszany dach gdy pada deszcz.
Dom w środku lasu za miastem był ucztą dla zmysłów. Max uwielbiał spędzać tam czas z Martinem.
Podczas picia kawy zadzwonił telefon.
- Słucham? – Odebrał Max.
- Witaj. – Powiedział męski głos w słuchawce. – Dobrze spałeś?
- Jak zawsze. – Odpowiedział z uśmiechem mężczyzna wychynąwszy kilka łyków kawy. – Dlaczego tak wcześnie wyjechałeś?
- Miałem kilka spraw do załatwienia w mieście. Gdzie będziesz po południu?
- Na Richland Avenue, bo co?
- Wpadnę do Chinatown i wezmę coś na wynos. Zjemy razem, dobrze? – Zapytał mężczyzna.
- Oczywiście. Masz przy sobie klucze?
- Mam. Planujesz wyjść?
- Nie. Chyba się zdrzemnę. Głowa mi pęka po tej wczorajszej whisky...  - Poinformował Max kładąc duży nacisk na słowo „pęka”. 
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia później. A
i jeszcze jedno jeśli byś mógł odbierz dla mnie przesyłkę z Lombard Street.
- Nie ma sprawy. – Zgodził się Max. – Do usłyszenia.
Max wyłączył telefon i wrócił do łóżka pełen entuzjazmu, że kolejną noc spędzi właśnie z nim.

Satynowa pościel otuliła go chłodem tak ciasno, że przez całe ciało przeszedł go dreszcz a chwilę później stracił świadomość i zasnął. 

niedziela, 1 grudnia 2013

Autobiografia złego chłopca III

1 Września, Czwartek.
- Maciej Dębski. Słucham?
- Mam dla pana propozycję. - Odezwał się głos po drugiej stronie telefonu.
- Jeżeli seksualną, to od razu mówię, że nie jestem zainteresowany. A więc? - Cisz. - Czego mianowicie dotyczy propozycja? - Zainteresował się Dębski.
- Potrzebuję zdjęcia.
- To nie temat na telefon. O dziewiętnastej pod Zieloną Bramą.
- Pojawię się. Do zobaczenia.
Mężczyzna się rozłączył a Maciek schował komórkę do kieszeni. Wyszedł na taras. Wyciągnął papierosa i odpalił go.
- Ten dzień będzie dobry. - Powiedział na głos.
- Tak myślisz? - Z boku dobiegł go damski głos. To Weronika - dziewczyna Magdy paliła papierosa zawinięta w pasiasty koc.
- Tak myślę. Swoją drogą dzień dobry. Wcześnie dziś wstałaś.
- Muszę jechać na lotnisko. Odbieram obraz do Muzeum Narodowego.
- Coś wartego moich oczu? - Zażartował Maciek.
- O ile lubisz patrzeć na kreski tworzące geometryczną żyrafę. To tak zwana sztuka współczesna.
- Czym się zajmujesz? Konserwator dzieł sztuki?
- Mhm. Ale dziś robię za doręczyciela muzealnego.
Weronika westchnęła.
- Późno wróci? - Zapytał Maciek. Pytał o Magdę, którą mógłby uznać za pracoholiczkę, obserwując ilość czasu spędzanego w domu.
- Tak. Jak zawsze, ale zdążyłam się przyzwyczaić, że wiecznie się mijamy.
- Nie przeszkadza ci to? - Zdziwił się mężczyzna.
- Przeszkadza, ale nie zmienię tego. Ona ma swój tryb pracy, ja mam swój. To, że nie zawsze mamy dla siebie czas jest naturalne. To już nie jest życie na garnuszku rodziców. Na tym etapie trzeba sobie umieć poradzić z niedoborem czasu i jego rozplanowaniem. - Wypowiedziała się Weronika.
- Jak to u was jest z seksem? - Wypalił Maciek.
Kobieta się zaśmiała.
- Normalnie! Może co prawda nie mamy fiuta tak jak wy - faceci, ale potrafimy sobie poradzić bez niego.
- Życie bez penisa to życie stracone! - Zawołał mężczyzna. - Dobra lady. Ja spadam do środka bo zaraz mój najdroższy przyrząd straci przytomność z tego zimna!
- Ja też wracam do mieszkania. Miłego dnia!
Maciek poszedł do kuchni i włączył ekspres. Z podwójnym espresso wrócił do salony i włączył wiadomości.
- Sopocka Policja odkryła przełomowy trop w sprawie zaginięcia Iwony Wieczorek. Znalezione ubranie prawdopodobnie należało do młodej sopocianki. 
- Brednie. - Powiedział Maciek i zaczął zmieniać kanały. Zatrzymał się na jakimś przyrodniczym gdzie lektor opowiadał o rozrodzie Jętki Pospolitej. W końcu znudzony programem telewizyjnym wyłączył telewizor i poszedł pod prysznic.
            Koło dziewiątej Maciek wyszedł z domu. Gdy przechadzał się Aleją Grunwaldzką zorientował się, że źle dobrał ubiór do panującej temperatury. Przeszły go dreszcze.
*
Wybiła dziewiętnasta gdy Dębski wpatrywał się w Motławę i miejsce po starych, gdańskich spiżach.
- Kolejny nowoczesny moloch. Po co to komu? - Zaczął Maciek gdy zorientował się, że nie jest sam.
- Nasze społeczeństwo jest w okresie rozwoju gospodarczego. Centra handlowe i biurowe dopiero u nas powstają. - Odparł drugi mężczyzna.
Dębski się odwrócił i rozejrzał na boki, upewniając, czy nikogo poza mężczyzną nie ma w pobliżu.
- Przejdźmy się. - Zaproponował.
- Skąd wiedziałeś, że przyszedłem?
- Stary nawyk. Czujesz obecność drugiego człowieka.
- ABW?
- Policja.
- Długo?
- Osiem lat.
- Coś poszło nie tak?
- Można tak powiedzieć, ale nie o mnie chcieliśmy rozmawiać. Więc słucham.
- Potrzebuję informacji. - Szepnął starszy mężczyzna.
- Fakt. W innym wypadku nie rozmawiałbyś ze mną. - Stwierdził Maciek.
- Anna Filarska.
- Wiek, wygląd, pracodawca?
- Nic.
- Branża?
- Przemyt. 
- Dragi?
- Zgadza się.
- Skala?
- Regionalna.
- Informacje dostaniesz w środę wieczorem. Pieniądze wyślesz dzisiaj. Tu masz - Maciek podał mężczyźnie zapisaną kartkę. - Numer konta bankowego. Żegnam.
- Auf Wiedersehen Her Karznicov! - Pożegnał się głośniej starszy mężczyzna.
Dębski odwrócił się i odszedł. Złapał taksówkę i wsiadł do niej.
- No to do dzieła. - Powiedział do siebie.
            Gdy Maciek wrócił do domu wykręcił numer Alexa.
- Siema.
- Cześć! Co słychać? - Zapytał ktoś niskim głosem.
- Może opowiem wszystko przy piwie, hm? - Zaproponował mężczyzna.
- Będę za czterdzieści minut, okay? Ściągnij jakąś komedię.
- Jasne, coś mam na dysku. W takim razie czekam.
- Narazie.
           Godzinę później Maciek siedział z Alexem na kanapie popijają piwo. Komedia właśnie się zaczynała. Przez prawie dwie godziny mężczyźni oderwani od przyziemnych spraw pochłonęli kilka paczek tłustych chipsów i dwie zgrzewki piwa.
Napisy końcowe zakończyły ciszę przerywaną od czasu do czasu głośnym śmiechem.
- To co słychać? - Zapytał Alex.
- Nie pierdol. - Zaczął Maciek. Złapał mężczyznę za rękę i pociągnął za sobą. - Nie miałem faceta sto lat!