Prolog
Claire
David, szarooka brunetka. Nigdy nie miała sobie nic do zarzucenia. Brak
wszelkich kompleksów sprawiał, że towarzysząca jej pewność siebie nie
opuszczała jej na krok. Oczywiście jak każda młoda kobieta niejednokrotnie miewała
miłosne rozterki. Jednak było w niej coś, co intrygowało dużą rzeszę lokalnego
społeczeństwa o różnych poglądach. Licząc się ze zdaniem ludzi z zewnątrz nigdy
nie osiągnęłaby tylu sukcesów, które zawdzięczała swojemu jakże egoistycznemu
podejściu do życia. Myśląc w ten sposób nieraz stawała się wzorem dla głodnych
inteligencji przedstawicieli gatunku homo
sapiens. Wyróżniana przez miejscowe organy władzy przy każdej możliwej okazji
bywała również obiektem znienawidzenia przez tzw. „hołotę”.
Dla kobiety wychowanej na progu
równouprawnienia fałszywe obietnice, przepełnione zdradzieckimi kruczkami,
składane poniekąd jako mające wpływ na dobro obywateli, były całkowicie
nieprzyswajalne. Jak usychanie drzewa spowodowane brakiem wody tak zachowywała
się Claire dostrzegając szeregi układów, na których bazował zarząd rodzinnego
miasta. Mimo iż nie była ona jedyną osobą, starającą się rozgryźć ścisłe
powiązania mafii
z obecnym burmistrzem nikt nawet nie kiwnął palcem, bojąc się bliższego kontaktu z gangiem przemytowo–administracyjnym, nazywanego przez miejscowych jako Ergo. Niestety nikt nie miał pojęcia co oznaczała owa nazwa oraz skąd się wywodziła.
z obecnym burmistrzem nikt nawet nie kiwnął palcem, bojąc się bliższego kontaktu z gangiem przemytowo–administracyjnym, nazywanego przez miejscowych jako Ergo. Niestety nikt nie miał pojęcia co oznaczała owa nazwa oraz skąd się wywodziła.
Gdy ktoś nagminnie zaczyna się
interesować obszarem, do którego dostęp zarezerwowany jest tylko dla
nielicznych, sprawą oczywistą staje się usunięcie obiektu zainteresowanego owym
terenem. Absolwentka najlepszej szkoły policyjnej w kraju, nie mogła
powstrzymać pokusy dotarcia do sedna sprawy, trapiącej jej od dość długiego
czasu. Przerzucenie ton akt oraz raportów z niezamkniętych spraw pogłębiło jej
wiedzę do tego stopnia, że wiedziała, jaki związek ma nader wysoka żyzność ogrodu
Harry’ego McLeay’a do morderstwa popełnionego kilka lat wcześniej dwie
przecznice od jego domu. Prócz wysokiej zawartości azotu, który spowodował
wyrośnięcie nadzwyczaj wybujałej roślinności znaleziono tam również zwłoki 36–letniej
kobiety zamieszanej w aferę korupcyjną.
Zasób informacji
Claire sprowadzał się do najdrobniejszych detali najtrudniejszych spraw w historii
miasta. Wybór spowodowany śmiercią bliskich osób, który następnie przerodził
się w spełniający ją zawód połączony za każdym razem z nutą adrenaliny było jej
życiowym „tak” w stronę realizacji swoich marzeń. Zawzięcie do nich dążąc nie
zatrzymywała się choćby na chwilę by przeanalizować czy swoim zachowaniem komuś
nie zawadza.
A
wszystko to zaczęło się dwudziestego czwartego grudnia 1997 roku–wigilię Świąt
Bożego Narodzenia.
Opustoszałe
ulice zwiastowały zbliżający się wieczór, gdy Claire wraz ze swoją matką Jenny wyczekiwały
powrotu Jamesa i Martina, ojca i brata Claire. James jak zwykle nie mógł wyrwać
się wcześniej z biura, które z każdym dniem przygniatało go natłokiem wielu
przetargów, czekających na zredagowanie i wprowadzenie niezbędnych poprawek.
Zaś Martin, bardzo uczuciowy chłopak każdą wolną chwilę chciał spędzać ze swoją
ukochaną Bellą, więc korzystając z okazji mógł wrócić do domu nieco później
wraz z ojcem.
Jenny
coraz bardziej zaniepokojona poczęła chodzić po salonie upstrzonym świątecznymi
dekoracjami. Po dojściu do wysokiej, ciemnozielonej jodły, obwieszonej
czerwonymi bombkami oraz światełkami okręciła się na pięcie i podreptała w
stronę hallu. Chwilę później Claire wpatrującą się w blady płomień świecy odbijający
się w stosie polukrowanych pierniczków dobiegł przyciszony głos matki. – James,
martwię się. – Nastąpiła chwila ciszy. – Kocham cię.
Jenny niezgrabnym ruchem odłożyła słuchawkę i wróciła do
salonu.
– Co mogło ich tak długo
zatrzymać? – Zapytała spokojnym głosem kobieta.
– Nie mam pojęcia i nie próbuję
się domyślać – usiadła na krześle obok córki. – Nie chcę nawet o tym myśleć…
– O tym, co w najgorszym wypadku
mogło się stać. – Dokończyła Claire
i odgarnąwszy kosmyk brązowych włosów spojrzała matce prosto w oczy.
i odgarnąwszy kosmyk brązowych włosów spojrzała matce prosto w oczy.
Jenny poczuła niespodziewaną rozpacz spowodowaną
wyobrażeniem sobie śmierci męża.
– Tak.
Nieoczekiwanie temat rozmowy skierował się w zupełnie
odbiegającą strefę.
– Ostatnio czytałam artykuł o uniwersytecie
w Phoenix…
w Phoenix…
– Przecież to tak daleko od
domu. – Przerwała kobieta. – Nie myślałaś o czymś… Bliżej?
– Bliżej? Mamo! Przecież studia
nie polegają na nauce w tym samym mieście…
– Świetnie cię rozumiem, ale to
prawie 500 mil
stąd. San Francisco jest bardzo dużym miastem. Tutaj również jest wiele
uniwersytetów, może na którymś będzie wydział, którego szukasz.
– Już sprawdzałam, wydział
prawno–kryminalistyczny jest tylko na dwóch uczelniach w kraju. Jedna znajduje
się w Nowym Yorku a druga w Phoenix. Wobec tego, chyba lepiej by było gdybym
studiowała w Phoenix, prawda? – Stwierdziła Claire.
– Oczywiście, jeśli…
Wypowiedź Jenny została przerwana przez dźwięk telefonu,
dochodzący z hallu. Kobieta zerwała się z krzesła i pobiegła w jego stronę.
– Tak, słucham.
Głos pani David raptownie się załamał.
– Ale c-co się stało… W jakim są
stanie…
Claire usłyszawszy, że matka zaczyna szlochać pomyślała
tylko o jednym. Szybko wstała
i pobiegła do kuchni. W pośpiechu zabrała kluczyki od samochodu i wpadła jak burza do hallu. Tam Jenny skończywszy rozmowę kucnęła przy lustrze i zakryła twarz dłońmi, po których spływały strugi łez.
i pobiegła do kuchni. W pośpiechu zabrała kluczyki od samochodu i wpadła jak burza do hallu. Tam Jenny skończywszy rozmowę kucnęła przy lustrze i zakryła twarz dłońmi, po których spływały strugi łez.
– Mamo, gdzie oni są? –
Zapytała kobieta, zrywając z wieszaka dwa płaszcze.
– Ojciec i Martin mieli wypadek...
– Kobieta
z każdą sekundą szlochała coraz głośniej.
z każdą sekundą szlochała coraz głośniej.
–
Gdzie oni są? – Zapytała powtórnie Claire.
–
Dlaczego to musiało spotkać akurat ich…
–
Mamo! – Ryknęła.
–
Słucham…
–
Gdzie oni są?
– W
Centrum Medycznym na Parnassus Avenue…
– Ubieraj się, jedziemy do
szpitala – oświadczyła szarooka kobieta. – Szybko!
Już po kilku minutach mknęły swoim czarnym Nissanem przez
śnieżną zawieruchę w stronę centrum.
W takich momentach jak ten
Claire uświadamiała sobie, że zrobienie prawa jazdy w ubiegłym roku było
istotną decyzją.
W owym czasie płacząca i roztrzęsiona Jenny nie byłaby w stanie włożyć kluczyka do stacyjki a co dopiero prowadzić samochód podczas śnieżycy.
W owym czasie płacząca i roztrzęsiona Jenny nie byłaby w stanie włożyć kluczyka do stacyjki a co dopiero prowadzić samochód podczas śnieżycy.
Gdy kryształowe płatki,
rozcierane przez wycieraczki zamazywały całą szybę kobieta zaczęła się
zastanawiać nad tym, co przytrafiło się jej bliskim. Dojechawszy do
skrzyżowania zatrzymała samochód i czekając na zielone światło spostrzegła
jadący
z naprzeciwka czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Przejechał obok nich tak powoli, że Claire z niepokojem skupiała wzrok na czarnych szybach. Nagle otrząsnął ją z transu głośny klakson, sygnalizujący, iż zapaliło się zielone światło.
Z piskiem opon przejechała przez skrzyżowanie i skręciła w lewo.
z naprzeciwka czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Przejechał obok nich tak powoli, że Claire z niepokojem skupiała wzrok na czarnych szybach. Nagle otrząsnął ją z transu głośny klakson, sygnalizujący, iż zapaliło się zielone światło.
Z piskiem opon przejechała przez skrzyżowanie i skręciła w lewo.
Po
minięciu kilku biurowców ukazał się wielki, główny budynek Centrum Medycznego.
Ośmiokondygnacyjny gmach zdawał się być zbudowany z tysięcy maleńkich,
kolorowych kwadratów.
– Chodźmy – zagarnęła matkę
brunetka odpinając pasy.
Jenny gdy wysiadła z samochodu natychmiast pobiegła w
stronę głównych drzwi. Claire podążyła za nią.
Po wejściu do szpitala Claire zauważyła ładną mulatkę w
średnim wieku, która rozmawiając przez telefon wertowała gruby notes leżący na
wysokim, dębowym kontuarze.
–…Tak, doktor Morris będzie od
godziny osiemnastej. Mhm. Do widzenia. – Kobieta zakończyła rozmowę ciepłym
uśmiechem, którego niestety nie mogła zobaczyć osoba po drugiej stronie
słuchawki.
– Prze-przepraszam, gdzie mogę
znaleźć Jamesa i Martina David… – Zapytała brunetka podchodząc do szerokiego
biurka.
– W budynku D, na czwartym
piętrze musi Pani skręcić w prawo i na samym końcu korytarza będzie sala 231 –
poinformowała mulatka, a Claire ujrzała, że na jej piersi widnieje plakietka z
napisem Emma.
– Dziękuję Emmo... –
Podziękowała rozdygotanym głosem.
Panna David spoglądając na szyld ponad wejściem do
któregoś z korytarzy odczytała którędy powinna iść chcąc dostać się do budynku
D, w którym znajdowały się oddziały intensywnej terapii oraz bloki operacyjne.
Idąc szybkim tempem jej kroki
odbijały się głośnym tonem od ścian pokrytych bladoniebieską farbą. Na kilka
sekund zamarła, gdy wpadła do Sali 231, w której na wysokim łóżku pod
respiratorem leżał jej brat–Martin. Podrapany i opuchnięty wyglądał jak martwy.
Clair podeszła do matki, szlochającej nad łóżkiem syna i przytuliła ją. Chwilę
potem kobieta poczuła wilgoć przenikającą przez jej sweter. To matczyne łzy
pełne goryczy i żalu do ludzi, którzy skrzywdzili jej rodzinę, spływały po
twarzy Jenny.
– Jak tata?
Pani David zaszlochała jeszcze głośniej niż poprzednio i
wykrztusiła z siebie kilka słów:
– James ma teraz kolejną
operację… Ma bardzo dużo obrażeń i przeszedł już dwie ciężkie operacje… O Boże,
dlaczego..?
– Mamo wszystko będzie dobrze –
pocieszała ją córka. – Nic im nie będzie.
– Nic nie będzie dobrze! –
Krzyknęła kobieta wyrywając się z objęć Claire. – Wszystko było by dobrze,
gdyby James nie zwracał uwagi na te wszystkie „przekręty”, które burmistrz każe
mu akceptować…
– On jeszcze za to odpowie…–
Pomyślała głośno Claire.
Jenny
jednak nie zwracała uwagi na słowa córki, które w żadnym stopniu nie mogły
złagodzić bólu wyrządzonego tamtego dnia.
– Muszę Panie wyprosić –
Zaczęła pielęgniarka, która weszła do sali. – Muszę zmienić kroplówkę.
–
Oczywiście. – Powiedziała natychmiast kobieta i po chwili wraz z matką opuściła
pomieszczenie.
Gdy
tylko usiadły na dwóch krzesłach stojących pod ścianą w bladoniebieskim
korytarzu, drzwi na blok operacyjny rozwarły się a ich oczom ukazał się młody
lekarz. Miał na sobie niechlujnie zawiązany zielony fartuch i prostokątne
okulary opadające na dość kształtny, jak pomyślała Claire, nos.
Nie
wyglądał na zadowolonego. Nawet można by przypuszczać, że był przygnębiony.
– O Boże…– Powiedziała pod
nosem Claire.
Obawiała się najgorszego.
- Co z James’em? Co z moim
mężem? – Zapytała szybko Jenny zrywając się na równe nogi.
Claire widząc reakcję matki również skoczyła na równe
nogi.
- Pani David. Przykro mi przynosić tak smutną informację…-
Lekarz głośno, flegmatycznie odkaszlnął. – Pani mąż w skutek licznych obrażeń
wewnętrznych oraz wielu komplikacji, które wystąpiły podczas operacji, zmarł.
Pod matką
Claire ugięły się kolana. Na szczęście lekarz w odpowiednim momencie złapał
Jenny, która usiadłszy oparła głowę o ścianę. Chwilę później po jej bladych
policzkach spłynęły dwie strugi gorzkich, pełnych żalu łez. Jej świat legł w
gruzach.
Dziewczyna widząc załamanie matki i dopuściwszy do
świadomości informację o śmierci ojca poczuła, że robi jej się słabo. Obraz
korytarza oraz młodego lekarza zaczął się zamazywać a po chwili doszczętnie
zniknął. Ciemność pochłonęła ją ze wszystkich stron.
I Pierwsza Zbrodnia
Od
tamtych dni minęło już kilka lat. Martin w pełni wrócił do zdrowia i wstąpił do
wojska, zaś Claire skończyła wymarzony wydział prawno-kryminalistyczny i
została zatrudniona w Komendzie Głównej w San Francisco. Mimo to jedna osoba z
rodziny David’ów nie pogodziła się z wydarzeniami z 24 grudnia 1997 roku. Jenny
zamknęła się w sobie. Rzadko mówiła, a jeśli już do tego dochodziło były to
krótkie zwroty typu: jestem głodna
lub piękny wieczór. Było to jednak
zasługą Claire i Martina, którzy postanowili wysłać matkę na terapię do powszechnie
nazywanego OPL’a, czyli Ośrodka Pomocy Psychologicznej i Leczenia Depresji w
San Francisco.
Claire
od dnia śmierci swojego ojca marzyła o rozbiciu mafii panującej w mieście. Były
to jednak tylko marzenia, których realizacja nie była wcale taka łatwa jak
mogłoby się wydawać.
*
Nagle
zaczął dzwonić budzik. Kobieta sprawnym ruchem wyłączyła go i przewróciła się
na drugi bok.
– Claire… Musisz wstać… Zaraz
spóźnisz się do pracy… - Mówił głos w jej głowie.
– Jeszcze tylko chwilę… -
Wtrącił się drugi głos.
– Nie ma mowy!
Brunetka
jeszcze z zamkniętymi oczami zrzuciła z siebie satynową pościel i stanęła przy
swoim wielkim, dębowym łóżku. Przygładziła dłońmi włosy, które jakoby podjęły
się strajku a następnie podciągnęła krwistoczerwone rolety, tym samym ukazując widok
miasta spowitego porannymi promieniami, kwietniowego słońca.
– O tak… Widok z trzydziestego
dziewiątego piętra, to jest to!
Rzeczywiście
widok połowy miasta z takiej wysokości był urzekający. Kobieta podreptała do
kuchni i włączyła ekspres do kawy. Po chwili w wysokim szklanym kubku pojawiło
się podwójne espresso z syropem czekoladowym. Claire chwyciła poranną dawkę
kofeiny i wyszła na balkon. Usiadła w swoim wiklinowym fotelu wyłożonym
indiańskim pledem, który w zeszły czwartek kupiła na pchlim targu za kilka
dolarów i zaczęła popijać kawę.
– Dzień dobry. – Powiedział
jakiś głos za jej plecami.
Kobieta tak się wystraszyła, że o mało nie wylała na
siebie kawy. Obróciwszy się rzuciła młodemu mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie.
– Dzień dobry. – Powiedziała ze
złością w oczach.
– Przepraszam, nie chciałem Cię
wystraszyć.
– Cię? A czy my się znamy? –
Oburzyła się Claire.
– No w zasadzie to nie… Ale
możemy się poznać.
Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie a Claire odwzajemniła
uśmiech, nie potrafiąc dłużej się gniewać jak również zastanawiając się nad
propozycją poznania swojego sąsiada.
– Wprowadziłem się dopiero
wczoraj. Tak w ogóle to jestem Matt Hope. – Przedstawił się sąsiad.
– Ja jestem Claire David, ale raczej
nie podam Ci ręki. Chyba, że chcesz mnie potem zdrapywać z asfaltu. –
Powiedziała ironicznie kobieta szacując przy tym odległość pomiędzy swoim
balkonem a tym należącym do Matt’a.
– Piękny dzień nieprawdaż?
– Owszem – Skwitowała kobieta.
– I jak? Podoba ci się w San Francisco?
– Szczerze powiedziawszy miasto
jak miasto. Ale widok z tego piętra jest wspaniały.
Po
chwili z głębi mieszkania Claire zaczął dobywać się dźwięk telefonu.
- Zabiję tego kto do mnie
dzwoni o tej porze... – Zaczęła Claire odstawiając kubek na pobliski stolik i
wstając z fotela.
- No wiesz, w końcu jest już w
pół do ósmej – Odpowiedział Matt. – O tej godzinie zdecydowana większość
mieszkańców tego miasta już nie śpi.
- Co?!
Claire
była wstrząśnięta tym co usłyszała od nowo poznanego sąsiada. Jeśli to co mówił
było prawdą to od godziny powinna być w pracy.
Wpadłszy jak burza do pokoju
chwyciła telefon komórkowy i przycisnęła zielony klawisz. Chwilę później
usłyszała głośny dźwięk a następnie mozolne słowa automatycznej sekretarki:
- Tu twoja automatyczna sekretarka. Masz jedną, nową wiadomość…
- O Boże dlaczego to wszystko
tak długo trwa! – Zdenerwowała się Claire.
- Claire powinnaś być od godziny w pracy, co się z tobą dzieje? Masz
kupę roboty więc lepiej będzie jeśli
zjawisz się zanim dotrze tutaj szef…
- O nie…- Westchnęła kobieta i
spojrzała na zegarek. Była godzina 7.46. Wiedziała, że jej szef przychodzi
punktualnie o ósmej. Miała czternaście minut aby dotrzeć do centrum miasta
gdzie znajdowała się Komenda Policji Regionu Północnego San Francisco, w której
pracowała od przeszło trzech i pół roku.
- Aby usunąć wiadomość wciśnij
jeden…- Dobiegł ją głos z telefonu.
- Sama sobie wciśnij! –
Zdenerwowała się na dobre kobieta i po chwili telefon wylądował w rogu pokoju
gdzie rozsypał się na kawałki plastiku i metalu, z których był złożony.
Claire
w ułamku sekundy wciągnęła ciemne obcisłe spodnie i wrzuciła na siebie koszulę
w kratę. Nie mając czasu na jej dokładne zapięcie nałożyła buty i zarzuciła
czarny płaszcz, który sięgał jej do ud. Jeszcze tylko spojrzała w lustro
sprawdzając czy nikogo nie zabije swoim okropnym, porannym widokiem i
chwyciwszy kluczyki od samochodu wybiegła zatrzaskując za sobą drzwi.
Jadąc
windą kobieta zastanawiała się co powie swojemu szefowi jeśli już się spóźni, a
było to jej zdaniem nie uniknione. Po kilku minutach w metalowym,
klaustrofobicznym pomieszczeniu, w którym panowało przyćmione światło brunetka
wyszła na parking gdzie stał tylko jeden samochód. Jej czarny terenowy Nissan z
przyciemnianym szybami zdawał się wyglądać jakby dopiero wyjechał z salonu.
Faktem było, że Claire do przesady dbała o swój samochód. Choć dla niektórych
cotygodniowe wizyty w warsztacie samochodowym są zupełnie normalne.
W rytmie rocka kobieta przemierzała niezliczone kilometry
ulic przepełnionych tysiącami samochodów, które jakby stały w miejscu.
Jechała,
słuchała muzyki i gorączkowo rozmyślała nad dialogiem pomiędzy rozwścieczonym
szefem komendy policji a sobą-pracownikiem, który najzwyklej w świecie spóźnił
się do pracy. Samochody przed dziewczyną zaczęły zwalniać.
- Korek… - pomyślała Claire,
nie zastanawiając się długo skręciła w lewo i pomknęła dłuższą ale pozbawioną
licznych samochodów drogą.
Gdy
z piskiem opon zatrzymała się pod Komendą Policji, niezliczone twarze skierowały
swoje ostentacyjne spojrzenia w jej stronę.
- I co się tak gapicie… -
Powiedziała pod nosem brunetka. – Nigdy nie spóźniliście się do pracy?
Budynek
był zdaniem Claire, obrzydliwy. Parterowy z wysokim płaskim dachem nie zachęcał
do składania zeznań przesz poszkodowanych obywateli miasta. Kobieta spojrzała
na zegarek.
- O cholera! – Była 8.00. – No
to już na pewno trafię na szefa…- Dokończyła i kilkoma susami przemierzyła
główny hall.
- Dzień dobry pani David. –
Odezwał się męski głos za jej plecami, a był on najbardziej rozpoznawalnym
głosem w całej komendzie. – Jeśli się nie mylę powinna być pani od godziny w
swoim biurze.
To
był głos Thomasa Dauer’a, komendanta głównego policji przy Fillmore Street 1125, mężczyzny, którego w całej komendzie każdy człowiek
bał się jak diabeł święconej wody.
Claire odwróciła się powoli na pięcie i ujrzała swojego
szefa. Dobrze zbudowany mężczyzna około dwudziestu ośmiu lat nie mógł nie
przyciągnąć wzroku swojej podwładnej, która na chwilę aż zaniemówiła. Jego
czarne, krótkie, nastroszone w nieładzie żelem włosy były olśniewające. Do tego
czarna, matowa marynarka, spod której wystawał kołnierz fioletowej koszuli oraz
jeansy opięte na wąskich biodrach tworzyły połączenie doskonałe. Brunetka
rozmarzyła się, lecz nieodpowiednio do sytuacji.
- Zadałem pani pytanie. –
Przypomniał się mężczyzna.
- Tak oczywiście, powinnam być
od godziny w pracy. Niestety utknęłam w korku po drugiej stronie miasta. –
Zaczęła tłumaczyć kobieta.
- Wobec tego będzie musiała
pani odpracować opuszczone godziny, a teraz proszę udać się do swojego biura i
wreszcie zacząć pracę. – Skwitował Thomas i zaczął coś przeglądać w swoim
iPhonie.
Claire
wyrwanej z zamroczenia spowodowanego wyglądem swojego szefa od razu poprawił
się humor.
Przechodząc obok Thomasa, który nadal stał w tym samym
miejscu zbliżyła się do niego na tyle blisko by swoim biodrem musnąć jego udo.
- Świetnie wyglądasz szefie…-
Powiedziała zbliżając swoje usta do jego ucha, tak cicho i powoli, że na pewno
mógł poczuć jej oddech.
Thomas aż się wzdrygnął. Niezwykłe zaskoczenie połączone z
zachwytem spowodowało, że jeden z kącików jego ust podniósł się w niemoralnym
uśmiechu.
Claire
przemierzając kolejne pomieszczenia, nie mogła uwierzyć, że zrobiła tak odważny
krok w stronę swojego pracodawcy. Krok, do którego nie posunął się chyba
jeszcze żaden z pracowników całej komendy. Wreszcie po kilku minutach pokonała
ostatnie pomieszczenie, w którym ustawionych było kilkanaście boksów i dotarła
do swojego biura.
- Cześć Claire! – Usłyszała kobieta
z drugiego końca pomieszczenia.
To Paul, przyjaciel, do którego zawsze mogła się zwrócić
właśnie maszerował w jej stronę szybkim krokiem.
- A… Cześć. – Odpowiedziała
krótko brunetka gdy mężczyzna do niej podszedł.
- I jak? Trafiłaś na szefa?
Claire uśmiechnęła się szyderczo i wróciła myślami do
minionej sytuacji z Thomasem w roli głównej.
- Tak.
- Coś się stało… Widzę to po
twoim uśmiechu. – Rozgryzł ją Paul.
Paul
był wysokim, zawsze uśmiechniętym, przystojnym mężczyzną. Mimo to Claire nie
potrafiła sobie wyobrazić między nimi innych relacji niż „przyjacielskie”.
- A, to nie ważne… Kiedyś ci
opowiem. – Powiedziała Kobieta i czym prędzej zmieniła temat. – Co mamy dziś do
roboty? Jakaś zgwałcona nastolatka czy tym razem kradzież papieru toaletowego
jak w ubiegłym tygodniu?
Wyraz twarzy Paul’a natychmiast się zmienił.
- Dziś mamy morderstwo.
- Hmm…- Głośno pomyślała. –
Pogadajmy u mnie.
Brunetka jednym ruchem otworzyła szklane drzwi swojego
biura i zaprosiła przyjaciela do środka.
- A więc co z tym morderstwem?
– Zaciekawiła się kobieta rozsiadając się na swoim czarnym, skórzanym fotelu.
- Mężczyzna, dwadzieścia
dziewięć lat. Prawdopodobnie przyczyną śmierci było wykrwawienie się. Trwają
jeszcze badania toksykologiczne a za półtorej godziny Betty dla pewności zrobi
powtórną sekcję zwłok.
- W jaki sposób się wykrwawił?
- Odcięto mu wszystkie
kończyny. – Powiedział mężczyzna bez skrupułów.
-
Zapewne coś mu podali wcześniej. Hm?
-
Morfinę.
- Jaką
dawkę?
- Taką, że był świadomy podczas
tych wszystkich tortur…
- Cholera… A są jakieś odciski,
ślady stóp? – Zainteresowała się Claire marszcząc swoje blade czoło.
- Niestety nie, ale jako
pierwsza dotarła tam komenda z południowej części miasta więc możemy tam jeszcze
wiele znaleźć.
- O ile nie zniszczą śladów
chodząc po miejscu zbrodni jak te święte krowy…- Wtrąciła Claire.
- Właśnie. – Odpowiedział Paul
przeglądając coś za biurkiem tak, że kobieta widziała tylko jego poruszające
się łokcie.
- Co tam masz?
- Zdjęcia z miejsca zbrodni.
Trochę kiepska jakość, no ale pewnie robił je ten palant Grant. – Powiedział ze
złością mężczyzna i rzucił plik zdjęć na blat tak, że poleciały one we
wszystkie strony. – Rzuć na to okiem.
Brunetka
podniosła kilka fotografii i aż zaniemówiła.
- Wszystko w porządku? –
Zapytał mężczyzna. – Claire?
Kobieta wpatrywała
się w zdjęcia bez słowa. Niestety wyraz jej twarzy nie mógł zapewnić jej
przyjaciela, iż wszystko było w porządku. To, co zobaczyła wydało jej się nad
wyraz okrutne ale i znajome, lecz z nieznanych jej powodów. Ogromne plamy krwi
pokrywały praktycznie całą posadzkę, która pomiędzy czerwonymi kałużami
wydawała się być bladoniebieska.
- Zamurowało mnie. – Odezwała
się wreszcie kobieta. – Już dawno czegoś takiego nie widziałam. Ostatnie takie
zmasakrowane zwłoki należały do… - Tutaj kobieta urwała dobitnie nad czymś
rozmyślając.
- Do Henry’ego Dolls’a… -
Dokończył policjant.
- Czyżby Tj?
- Gdzie tam! Przecież on ma
jeszcze dobrych sześć lat odsiadki przy dobrym sprawowaniu. – Poinformował
dumnie mężczyzna. – Ale faktem jest, że to byłaby zbrodnia w jego stylu.
- Jak myślisz kto mógł to
zrobić? – Zapytała młoda policjantka poprawiając swoje ciemne włosy za uchem. Mimo,
iż był to niewielki gest Paul dostrzegł go i lekko się uśmiechnął. Robił to za
każdym razem gdy Claire podkreślała swoją urodę.
- Paul! – Oburzyła się kobieta.
– Skup się na pracy.
- No więc uważam, że jest
mnóstwo kandydatów pasujących na zabójców tego mężczyzny. Jest jedno ale. Jaki
mieli motyw?
- Myślę, że na to musimy trochę
poczekać. – Westchnęła brunetka i rozparła się wygodnie w swoim fotelu po czym
założyła ręce za głowę. – A więc szykuje się kolejna ciekawa sprawa.
- Słuchaj Claire, muszę iść do
siebie. Mam kupę roboty. Szef zlecił mi napisanie listów gończych kolejnych
osiemnastu osób…- Poinformował przyjaciel po czym wstał i skierował się w
stronę drzwi. Odwrócił się gdy Claire coś się przypomniało.
- Mógłbyś mi później podrzucić
wyniki badań z laboratorium i powtórnej sekcji? – Zapytała.
- Pewnie. Do zobaczenia. –
Pożegnał się Paul i wyszedł.
Claire
gdy już została w swoim biurze sama poczęła kontemplować na temat najnowszej
sprawy, która trafiła do ich komendy policji.
- Młody mężczyzna, morfina,
okrutna śmierć, zmasakrowane zwłoki, morfina… - Powtarzała sobie pod nosem
młoda policjantka próbując wysnuć jakiekolwiek, nawet przedwczesne wnioski. –
Ktoś musiał mieć motyw. Chciał żeby ofiara była świadoma podczas swojej
śmierci. A więc zabójca chciał żeby ofiara go widziała…
Te wszystkie rozmyślania sprawiły, że Claire zapomniała o swoich
obowiązkach. Wobec tego kilka minut później zaczęła pisać sprawozdania ze
zgłoszeń przyjętych w komendzie przez ostatni tydzień, a było ich więcej niż zazwyczaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz