W cieniu San Francisco

Prolog

Claire David, szarooka brunetka. Nigdy nie miała sobie nic do zarzucenia. Brak wszelkich kompleksów sprawiał, że towarzysząca jej pewność siebie nie opuszczała jej na krok. Oczywiście jak każda młoda kobieta niejednokrotnie miewała miłosne rozterki. Jednak było w niej coś, co intrygowało dużą rzeszę lokalnego społeczeństwa o różnych poglądach. Licząc się ze zdaniem ludzi z zewnątrz nigdy nie osiągnęłaby tylu sukcesów, które zawdzięczała swojemu jakże egoistycznemu podejściu do życia. Myśląc w ten sposób nieraz stawała się wzorem dla głodnych inteligencji przedstawicieli gatunku homo sapiens. Wyróżniana przez miejscowe organy władzy przy każdej możliwej okazji bywała również obiektem znienawidzenia przez tzw. „hołotę”.
Dla kobiety wychowanej na progu równouprawnienia fałszywe obietnice, przepełnione zdradzieckimi kruczkami, składane poniekąd jako mające wpływ na dobro obywateli, były całkowicie nieprzyswajalne. Jak usychanie drzewa spowodowane brakiem wody tak zachowywała się Claire dostrzegając szeregi układów, na których bazował zarząd rodzinnego miasta. Mimo iż nie była ona jedyną osobą, starającą się rozgryźć ścisłe powiązania mafii
z obecnym burmistrzem nikt nawet nie kiwnął palcem, bojąc się bliższego kontaktu z gangiem przemytowo–administracyjnym, nazywanego przez miejscowych jako Ergo. Niestety nikt nie miał pojęcia co oznaczała owa nazwa oraz skąd się wywodziła.  
Gdy ktoś nagminnie zaczyna się interesować obszarem, do którego dostęp zarezerwowany jest tylko dla nielicznych, sprawą oczywistą staje się usunięcie obiektu zainteresowanego owym terenem. Absolwentka najlepszej szkoły policyjnej w kraju, nie mogła powstrzymać pokusy dotarcia do sedna sprawy, trapiącej jej od dość długiego czasu. Przerzucenie ton akt oraz raportów z niezamkniętych spraw pogłębiło jej wiedzę do tego stopnia, że wiedziała, jaki związek ma nader wysoka żyzność ogrodu Harry’ego McLeay’a do morderstwa popełnionego kilka lat wcześniej dwie przecznice od jego domu. Prócz wysokiej zawartości azotu, który spowodował wyrośnięcie nadzwyczaj wybujałej roślinności znaleziono tam również zwłoki 36–letniej kobiety zamieszanej w aferę korupcyjną.
Zasób informacji Claire sprowadzał się do najdrobniejszych detali najtrudniejszych spraw w historii miasta. Wybór spowodowany śmiercią bliskich osób, który następnie przerodził się w spełniający ją zawód połączony za każdym razem z nutą adrenaliny było jej życiowym „tak” w stronę realizacji swoich marzeń. Zawzięcie do nich dążąc nie zatrzymywała się choćby na chwilę by przeanalizować czy swoim zachowaniem komuś nie zawadza.
A wszystko to zaczęło się dwudziestego czwartego grudnia 1997 roku–wigilię Świąt Bożego Narodzenia.
Opustoszałe ulice zwiastowały zbliżający się wieczór, gdy Claire wraz ze swoją matką Jenny wyczekiwały powrotu Jamesa i Martina, ojca i brata Claire. James jak zwykle nie mógł wyrwać się wcześniej z biura, które z każdym dniem przygniatało go natłokiem wielu przetargów, czekających na zredagowanie i wprowadzenie niezbędnych poprawek. Zaś Martin, bardzo uczuciowy chłopak każdą wolną chwilę chciał spędzać ze swoją ukochaną Bellą, więc korzystając z okazji mógł wrócić do domu nieco później wraz z ojcem.
Jenny coraz bardziej zaniepokojona poczęła chodzić po salonie upstrzonym świątecznymi dekoracjami. Po dojściu do wysokiej, ciemnozielonej jodły, obwieszonej czerwonymi bombkami oraz światełkami okręciła się na pięcie i podreptała w stronę hallu. Chwilę później Claire wpatrującą się w blady płomień świecy odbijający się w stosie polukrowanych pierniczków dobiegł przyciszony głos matki. – James, martwię się. – Nastąpiła chwila ciszy. – Kocham cię.
Jenny niezgrabnym ruchem odłożyła słuchawkę i wróciła do salonu.
– Co mogło ich tak długo zatrzymać? – Zapytała spokojnym głosem kobieta.
– Nie mam pojęcia i nie próbuję się domyślać – usiadła na krześle obok córki. – Nie chcę nawet o tym myśleć…
– O tym, co w najgorszym wypadku mogło się stać. – Dokończyła Claire
i odgarnąwszy kosmyk brązowych włosów spojrzała matce prosto w oczy. 
Jenny poczuła niespodziewaną rozpacz spowodowaną wyobrażeniem sobie śmierci męża.
– Tak.
Nieoczekiwanie temat rozmowy skierował się w zupełnie odbiegającą strefę.
– Ostatnio czytałam artykuł o uniwersytecie
w Phoenix…
– Przecież to tak daleko od domu. – Przerwała kobieta. – Nie myślałaś o czymś… Bliżej?
– Bliżej? Mamo! Przecież studia nie polegają na nauce w tym samym mieście…
– Świetnie cię rozumiem, ale to prawie 500 mil stąd. San Francisco jest bardzo dużym miastem. Tutaj również jest wiele uniwersytetów, może na którymś będzie wydział, którego szukasz.
– Już sprawdzałam, wydział prawno–kryminalistyczny jest tylko na dwóch uczelniach w kraju. Jedna znajduje się w Nowym Yorku a druga w Phoenix. Wobec tego, chyba lepiej by było gdybym studiowała w Phoenix, prawda? – Stwierdziła Claire.
– Oczywiście, jeśli…
Wypowiedź Jenny została przerwana przez dźwięk telefonu, dochodzący z hallu. Kobieta zerwała się z krzesła i pobiegła w jego stronę.
– Tak, słucham.
Głos pani David raptownie się załamał.
– Ale c-co się stało… W jakim są stanie…
Claire usłyszawszy, że matka zaczyna szlochać pomyślała tylko o jednym. Szybko wstała
i pobiegła do kuchni. W pośpiechu zabrała kluczyki od samochodu i wpadła jak burza do hallu. Tam Jenny skończywszy rozmowę kucnęła przy lustrze i zakryła twarz dłońmi, po których spływały strugi łez.
– Mamo, gdzie oni są? – Zapytała kobieta, zrywając z wieszaka dwa płaszcze.
– Ojciec i Martin mieli wypadek... – Kobieta
z każdą sekundą szlochała coraz głośniej.
– Gdzie oni są? – Zapytała powtórnie Claire.
– Dlaczego to musiało spotkać akurat ich…
– Mamo! – Ryknęła.
– Słucham…
– Gdzie oni są?
– W Centrum Medycznym na Parnassus Avenue…
– Ubieraj się, jedziemy do szpitala – oświadczyła szarooka kobieta. – Szybko!
Już po kilku minutach mknęły swoim czarnym Nissanem przez śnieżną zawieruchę w stronę centrum.
W takich momentach jak ten Claire uświadamiała sobie, że zrobienie prawa jazdy w ubiegłym roku było istotną decyzją.
W owym czasie płacząca i roztrzęsiona Jenny nie byłaby w stanie włożyć kluczyka do stacyjki a co dopiero prowadzić samochód podczas śnieżycy.
Gdy kryształowe płatki, rozcierane przez wycieraczki zamazywały całą szybę kobieta zaczęła się zastanawiać nad tym, co przytrafiło się jej bliskim. Dojechawszy do skrzyżowania zatrzymała samochód i czekając na zielone światło spostrzegła jadący
z naprzeciwka czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Przejechał obok nich tak powoli, że Claire z niepokojem skupiała wzrok na czarnych szybach. Nagle otrząsnął ją z transu głośny klakson, sygnalizujący, iż zapaliło się zielone światło.
Z piskiem opon przejechała przez skrzyżowanie i skręciła w lewo.
            Po minięciu kilku biurowców ukazał się wielki, główny budynek Centrum Medycznego. Ośmiokondygnacyjny gmach zdawał się być zbudowany z tysięcy maleńkich, kolorowych kwadratów.
– Chodźmy – zagarnęła matkę brunetka odpinając pasy.
Jenny gdy wysiadła z samochodu natychmiast pobiegła w stronę głównych drzwi. Claire podążyła za nią.
Po wejściu do szpitala Claire zauważyła ładną mulatkę w średnim wieku, która rozmawiając przez telefon wertowała gruby notes leżący na wysokim, dębowym kontuarze.
–…Tak, doktor Morris będzie od godziny osiemnastej. Mhm. Do widzenia. – Kobieta zakończyła rozmowę ciepłym uśmiechem, którego niestety nie mogła zobaczyć osoba po drugiej stronie słuchawki.
– Prze-przepraszam, gdzie mogę znaleźć Jamesa i Martina David… – Zapytała brunetka podchodząc do szerokiego biurka.
– W budynku D, na czwartym piętrze musi Pani skręcić w prawo i na samym końcu korytarza będzie sala 231 – poinformowała mulatka, a Claire ujrzała, że na jej piersi widnieje plakietka z napisem Emma.
– Dziękuję Emmo... – Podziękowała rozdygotanym głosem.
Panna David spoglądając na szyld ponad wejściem do któregoś z korytarzy odczytała którędy powinna iść chcąc dostać się do budynku D, w którym znajdowały się oddziały intensywnej terapii oraz bloki operacyjne.
Idąc szybkim tempem jej kroki odbijały się głośnym tonem od ścian pokrytych bladoniebieską farbą. Na kilka sekund zamarła, gdy wpadła do Sali 231, w której na wysokim łóżku pod respiratorem leżał jej brat–Martin. Podrapany i opuchnięty wyglądał jak martwy. Clair podeszła do matki, szlochającej nad łóżkiem syna i przytuliła ją. Chwilę potem kobieta poczuła wilgoć przenikającą przez jej sweter. To matczyne łzy pełne goryczy i żalu do ludzi, którzy skrzywdzili jej rodzinę, spływały po twarzy Jenny.
– Jak tata?
Pani David zaszlochała jeszcze głośniej niż poprzednio i wykrztusiła z siebie kilka słów:
– James ma teraz kolejną operację… Ma bardzo dużo obrażeń i przeszedł już dwie ciężkie operacje… O Boże, dlaczego..?
– Mamo wszystko będzie dobrze – pocieszała ją córka. – Nic im nie będzie.
– Nic nie będzie dobrze! – Krzyknęła kobieta wyrywając się z objęć Claire. – Wszystko było by dobrze, gdyby James nie zwracał uwagi na te wszystkie „przekręty”, które burmistrz każe mu akceptować…
– On jeszcze za to odpowie…– Pomyślała głośno Claire.
Jenny jednak nie zwracała uwagi na słowa córki, które w żadnym stopniu nie mogły złagodzić bólu wyrządzonego tamtego dnia.
– Muszę Panie wyprosić – Zaczęła pielęgniarka, która weszła do sali. – Muszę zmienić kroplówkę.
– Oczywiście. – Powiedziała natychmiast kobieta i po chwili wraz z matką opuściła
pomieszczenie.
Gdy tylko usiadły na dwóch krzesłach stojących pod ścianą w bladoniebieskim korytarzu, drzwi na blok operacyjny rozwarły się a ich oczom ukazał się młody lekarz. Miał na sobie niechlujnie zawiązany zielony fartuch i prostokątne okulary opadające na dość kształtny, jak pomyślała Claire, nos.
Nie wyglądał na zadowolonego. Nawet można by przypuszczać, że był przygnębiony.
– O Boże…– Powiedziała pod nosem Claire.
Obawiała się najgorszego.
- Co z James’em? Co z moim mężem? – Zapytała szybko Jenny zrywając się na równe nogi.
Claire widząc reakcję matki również skoczyła na równe nogi.
- Pani David. Przykro mi przynosić tak smutną informację…- Lekarz głośno, flegmatycznie odkaszlnął. – Pani mąż w skutek licznych obrażeń wewnętrznych oraz wielu komplikacji, które wystąpiły podczas operacji, zmarł.
            Pod matką Claire ugięły się kolana. Na szczęście lekarz w odpowiednim momencie złapał Jenny, która usiadłszy oparła głowę o ścianę. Chwilę później po jej bladych policzkach spłynęły dwie strugi gorzkich, pełnych żalu łez. Jej świat legł w gruzach.
Dziewczyna widząc załamanie matki i dopuściwszy do świadomości informację o śmierci ojca poczuła, że robi jej się słabo. Obraz korytarza oraz młodego lekarza zaczął się zamazywać a po chwili doszczętnie zniknął. Ciemność pochłonęła ją ze wszystkich stron. 



I Pierwsza Zbrodnia

Od tamtych dni minęło już kilka lat. Martin w pełni wrócił do zdrowia i wstąpił do wojska, zaś Claire skończyła wymarzony wydział prawno-kryminalistyczny i została zatrudniona w Komendzie Głównej w San Francisco. Mimo to jedna osoba z rodziny David’ów nie pogodziła się z wydarzeniami z 24 grudnia 1997 roku. Jenny zamknęła się w sobie. Rzadko mówiła, a jeśli już do tego dochodziło były to krótkie zwroty typu: jestem głodna lub piękny wieczór. Było to jednak zasługą Claire i Martina, którzy postanowili wysłać matkę na terapię do powszechnie nazywanego OPL’a, czyli Ośrodka Pomocy Psychologicznej i Leczenia Depresji w San Francisco.
Claire od dnia śmierci swojego ojca marzyła o rozbiciu mafii panującej w mieście. Były to jednak tylko marzenia, których realizacja nie była wcale taka łatwa jak mogłoby się wydawać.

*

Nagle zaczął dzwonić budzik. Kobieta sprawnym ruchem wyłączyła go i przewróciła się na drugi bok.
– Claire… Musisz wstać… Zaraz spóźnisz się do pracy… - Mówił głos w jej głowie.
– Jeszcze tylko chwilę… - Wtrącił się drugi głos.
– Nie ma mowy!
Brunetka jeszcze z zamkniętymi oczami zrzuciła z siebie satynową pościel i stanęła przy swoim wielkim, dębowym łóżku. Przygładziła dłońmi włosy, które jakoby podjęły się strajku a następnie podciągnęła krwistoczerwone rolety, tym samym ukazując widok miasta spowitego porannymi promieniami, kwietniowego słońca.
– O tak… Widok z trzydziestego dziewiątego piętra, to jest to!
Rzeczywiście widok połowy miasta z takiej wysokości był urzekający. Kobieta podreptała do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Po chwili w wysokim szklanym kubku pojawiło się podwójne espresso z syropem czekoladowym. Claire chwyciła poranną dawkę kofeiny i wyszła na balkon. Usiadła w swoim wiklinowym fotelu wyłożonym indiańskim pledem, który w zeszły czwartek kupiła na pchlim targu za kilka dolarów i zaczęła popijać kawę.
– Dzień dobry. – Powiedział jakiś głos za jej plecami.
Kobieta tak się wystraszyła, że o mało nie wylała na siebie kawy. Obróciwszy się rzuciła młodemu mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie.
– Dzień dobry. – Powiedziała ze złością w oczach.
– Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć.
– Cię? A czy my się znamy? – Oburzyła się Claire.
– No w zasadzie to nie… Ale możemy się poznać.
Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie a Claire odwzajemniła uśmiech, nie potrafiąc dłużej się gniewać jak również zastanawiając się nad propozycją poznania swojego sąsiada.
– Wprowadziłem się dopiero wczoraj. Tak w ogóle to jestem Matt Hope. – Przedstawił się sąsiad.
– Ja jestem Claire David, ale raczej nie podam Ci ręki. Chyba, że chcesz mnie potem zdrapywać z asfaltu. – Powiedziała ironicznie kobieta szacując przy tym odległość pomiędzy swoim balkonem a tym należącym do Matt’a.
– Piękny dzień nieprawdaż?
– Owszem – Skwitowała kobieta. – I jak? Podoba ci się w San Francisco?
– Szczerze powiedziawszy miasto jak miasto. Ale widok z tego piętra jest wspaniały.
Po chwili z głębi mieszkania Claire zaczął dobywać się dźwięk telefonu.
- Zabiję tego kto do mnie dzwoni o tej porze... – Zaczęła Claire odstawiając kubek na pobliski stolik i wstając z fotela.
- No wiesz, w końcu jest już w pół do ósmej – Odpowiedział Matt. – O tej godzinie zdecydowana większość mieszkańców tego miasta już nie śpi.
- Co?!
Claire była wstrząśnięta tym co usłyszała od nowo poznanego sąsiada. Jeśli to co mówił było prawdą to od godziny powinna być w pracy.
Wpadłszy jak burza do pokoju chwyciła telefon komórkowy i przycisnęła zielony klawisz. Chwilę później usłyszała głośny dźwięk a następnie mozolne słowa automatycznej sekretarki:
- Tu twoja automatyczna sekretarka. Masz jedną, nową wiadomość…
- O Boże dlaczego to wszystko tak długo trwa! – Zdenerwowała się Claire.
- Claire powinnaś być od godziny w pracy, co się z tobą dzieje? Masz kupę roboty więc lepiej będzie jeśli  zjawisz się zanim dotrze tutaj szef…
- O nie…- Westchnęła kobieta i spojrzała na zegarek. Była godzina 7.46. Wiedziała, że jej szef przychodzi punktualnie o ósmej. Miała czternaście minut aby dotrzeć do centrum miasta gdzie znajdowała się Komenda Policji Regionu Północnego San Francisco, w której pracowała od przeszło  trzech i pół roku.
- Aby usunąć wiadomość wciśnij jeden…- Dobiegł ją głos z telefonu.
- Sama sobie wciśnij! – Zdenerwowała się na dobre kobieta i po chwili telefon wylądował w rogu pokoju gdzie rozsypał się na kawałki plastiku i metalu, z których był złożony.
Claire w ułamku sekundy wciągnęła ciemne obcisłe spodnie i wrzuciła na siebie koszulę w kratę. Nie mając czasu na jej dokładne zapięcie nałożyła buty i zarzuciła czarny płaszcz, który sięgał jej do ud. Jeszcze tylko spojrzała w lustro sprawdzając czy nikogo nie zabije swoim okropnym, porannym widokiem i chwyciwszy kluczyki od samochodu wybiegła zatrzaskując za sobą drzwi.
Jadąc windą kobieta zastanawiała się co powie swojemu szefowi jeśli już się spóźni, a było to jej zdaniem nie uniknione. Po kilku minutach w metalowym, klaustrofobicznym pomieszczeniu, w którym panowało przyćmione światło brunetka wyszła na parking gdzie stał tylko jeden samochód. Jej czarny terenowy Nissan z przyciemnianym szybami zdawał się wyglądać jakby dopiero wyjechał z salonu. Faktem było, że Claire do przesady dbała o swój samochód. Choć dla niektórych cotygodniowe wizyty w warsztacie samochodowym są zupełnie normalne.
W rytmie rocka kobieta przemierzała niezliczone kilometry ulic przepełnionych tysiącami samochodów, które jakby stały w miejscu.
Jechała, słuchała muzyki i gorączkowo rozmyślała nad dialogiem pomiędzy rozwścieczonym szefem komendy policji a sobą-pracownikiem, który najzwyklej w świecie spóźnił się do pracy. Samochody przed dziewczyną zaczęły zwalniać.
- Korek… - pomyślała Claire, nie zastanawiając się długo skręciła w lewo i pomknęła dłuższą ale pozbawioną licznych samochodów drogą.
Gdy z piskiem opon zatrzymała się pod Komendą Policji, niezliczone twarze skierowały swoje ostentacyjne spojrzenia w jej stronę.
- I co się tak gapicie… - Powiedziała pod nosem brunetka. – Nigdy nie spóźniliście się do pracy?
Budynek był zdaniem Claire, obrzydliwy. Parterowy z wysokim płaskim dachem nie zachęcał do składania zeznań przesz poszkodowanych obywateli miasta. Kobieta spojrzała na zegarek.
- O cholera! – Była 8.00. – No to już na pewno trafię na szefa…- Dokończyła i kilkoma susami przemierzyła główny hall.
- Dzień dobry pani David. – Odezwał się męski głos za jej plecami, a był on najbardziej rozpoznawalnym głosem w całej komendzie. – Jeśli się nie mylę powinna być pani od godziny w swoim biurze.
To był głos Thomasa Dauer’a, komendanta głównego policji przy Fillmore Street 1125,  mężczyzny, którego w całej komendzie każdy człowiek bał się jak diabeł święconej wody.
Claire odwróciła się powoli na pięcie i ujrzała swojego szefa. Dobrze zbudowany mężczyzna około dwudziestu ośmiu lat nie mógł nie przyciągnąć wzroku swojej podwładnej, która na chwilę aż zaniemówiła. Jego czarne, krótkie, nastroszone w nieładzie żelem włosy były olśniewające. Do tego czarna, matowa marynarka, spod której wystawał kołnierz fioletowej koszuli oraz jeansy opięte na wąskich biodrach tworzyły połączenie doskonałe. Brunetka rozmarzyła się, lecz nieodpowiednio do sytuacji.
- Zadałem pani pytanie. – Przypomniał się mężczyzna.
- Tak oczywiście, powinnam być od godziny w pracy. Niestety utknęłam w korku po drugiej stronie miasta. – Zaczęła tłumaczyć kobieta.
- Wobec tego będzie musiała pani odpracować opuszczone godziny, a teraz proszę udać się do swojego biura i wreszcie zacząć pracę. – Skwitował Thomas i zaczął coś przeglądać w swoim iPhonie.
Claire wyrwanej z zamroczenia spowodowanego wyglądem swojego szefa od razu poprawił się humor.
Przechodząc obok Thomasa, który nadal stał w tym samym miejscu zbliżyła się do niego na tyle blisko by swoim biodrem musnąć jego udo.
- Świetnie wyglądasz szefie…- Powiedziała zbliżając swoje usta do jego ucha, tak cicho i powoli, że na pewno mógł poczuć jej oddech.
Thomas aż się wzdrygnął. Niezwykłe zaskoczenie połączone z zachwytem spowodowało, że jeden z kącików jego ust podniósł się w niemoralnym uśmiechu.  
Claire przemierzając kolejne pomieszczenia, nie mogła uwierzyć, że zrobiła tak odważny krok w stronę swojego pracodawcy. Krok, do którego nie posunął się chyba jeszcze żaden z pracowników całej komendy. Wreszcie po kilku minutach pokonała ostatnie pomieszczenie, w którym ustawionych było kilkanaście boksów i dotarła do swojego biura.
- Cześć Claire! – Usłyszała kobieta z drugiego końca pomieszczenia.
To Paul, przyjaciel, do którego zawsze mogła się zwrócić właśnie maszerował w jej stronę szybkim krokiem.
- A… Cześć. – Odpowiedziała krótko brunetka gdy mężczyzna do niej podszedł.
- I jak? Trafiłaś na szefa?
Claire uśmiechnęła się szyderczo i wróciła myślami do minionej sytuacji z Thomasem w roli głównej. 
- Tak.
- Coś się stało… Widzę to po twoim uśmiechu. – Rozgryzł ją Paul.
Paul był wysokim, zawsze uśmiechniętym, przystojnym mężczyzną. Mimo to Claire nie potrafiła sobie wyobrazić między nimi innych relacji niż „przyjacielskie”.
- A, to nie ważne… Kiedyś ci opowiem. – Powiedziała Kobieta i czym prędzej zmieniła temat. – Co mamy dziś do roboty? Jakaś zgwałcona nastolatka czy tym razem kradzież papieru toaletowego jak w ubiegłym tygodniu?
Wyraz twarzy Paul’a natychmiast się zmienił.
- Dziś mamy morderstwo.
- Hmm…- Głośno pomyślała. – Pogadajmy u mnie.
Brunetka jednym ruchem otworzyła szklane drzwi swojego biura i zaprosiła przyjaciela do środka.
- A więc co z tym morderstwem? – Zaciekawiła się kobieta rozsiadając się na swoim czarnym, skórzanym fotelu.
- Mężczyzna, dwadzieścia dziewięć lat. Prawdopodobnie przyczyną śmierci było wykrwawienie się. Trwają jeszcze badania toksykologiczne a za półtorej godziny Betty dla pewności zrobi powtórną sekcję zwłok.
- W jaki sposób się wykrwawił?
- Odcięto mu wszystkie kończyny. – Powiedział mężczyzna bez skrupułów.
- Zapewne coś mu podali wcześniej. Hm?
- Morfinę.
- Jaką dawkę?
- Taką, że był świadomy podczas tych wszystkich tortur…
- Cholera… A są jakieś odciski, ślady stóp? – Zainteresowała się Claire marszcząc swoje blade czoło.
- Niestety nie, ale jako pierwsza dotarła tam komenda z południowej części miasta więc możemy tam jeszcze wiele znaleźć.
- O ile nie zniszczą śladów chodząc po miejscu zbrodni jak te święte krowy…- Wtrąciła Claire.
- Właśnie. – Odpowiedział Paul przeglądając coś za biurkiem tak, że kobieta widziała tylko jego poruszające się łokcie.
- Co tam masz?
- Zdjęcia z miejsca zbrodni. Trochę kiepska jakość, no ale pewnie robił je ten palant Grant. – Powiedział ze złością mężczyzna i rzucił plik zdjęć na blat tak, że poleciały one we wszystkie strony. – Rzuć na to okiem.
Brunetka podniosła kilka fotografii i aż zaniemówiła.
- Wszystko w porządku? – Zapytał mężczyzna. – Claire?
Kobieta wpatrywała się w zdjęcia bez słowa. Niestety wyraz jej twarzy nie mógł zapewnić jej przyjaciela, iż wszystko było w porządku. To, co zobaczyła wydało jej się nad wyraz okrutne ale i znajome, lecz z nieznanych jej powodów. Ogromne plamy krwi pokrywały praktycznie całą posadzkę, która pomiędzy czerwonymi kałużami wydawała się być bladoniebieska. 
- Zamurowało mnie. – Odezwała się wreszcie kobieta. – Już dawno czegoś takiego nie widziałam. Ostatnie takie zmasakrowane zwłoki należały do… - Tutaj kobieta urwała dobitnie nad czymś rozmyślając.
- Do Henry’ego Dolls’a… - Dokończył policjant.
- Czyżby Tj?
- Gdzie tam! Przecież on ma jeszcze dobrych sześć lat odsiadki przy dobrym sprawowaniu. – Poinformował dumnie mężczyzna. – Ale faktem jest, że to byłaby zbrodnia w jego stylu.
- Jak myślisz kto mógł to zrobić? – Zapytała młoda policjantka poprawiając swoje ciemne włosy za uchem. Mimo, iż był to niewielki gest Paul dostrzegł go i lekko się uśmiechnął. Robił to za każdym razem gdy Claire podkreślała swoją urodę.
- Paul! – Oburzyła się kobieta. – Skup się na pracy.
- No więc uważam, że jest mnóstwo kandydatów pasujących na zabójców tego mężczyzny. Jest jedno ale. Jaki mieli motyw?
- Myślę, że na to musimy trochę poczekać. – Westchnęła brunetka i rozparła się wygodnie w swoim fotelu po czym założyła ręce za głowę. – A więc szykuje się kolejna ciekawa sprawa.
- Słuchaj Claire, muszę iść do siebie. Mam kupę roboty. Szef zlecił mi napisanie listów gończych kolejnych osiemnastu osób…- Poinformował przyjaciel po czym wstał i skierował się w stronę drzwi. Odwrócił się gdy Claire coś się przypomniało.
- Mógłbyś mi później podrzucić wyniki badań z laboratorium i powtórnej sekcji? – Zapytała.
- Pewnie. Do zobaczenia. – Pożegnał się Paul i wyszedł.
Claire gdy już została w swoim biurze sama poczęła kontemplować na temat najnowszej sprawy, która trafiła do ich komendy policji.
- Młody mężczyzna, morfina, okrutna śmierć, zmasakrowane zwłoki, morfina… - Powtarzała sobie pod nosem młoda policjantka próbując wysnuć jakiekolwiek, nawet przedwczesne wnioski. – Ktoś musiał mieć motyw. Chciał żeby ofiara była świadoma podczas swojej śmierci. A więc zabójca chciał żeby ofiara go widziała…
Te wszystkie rozmyślania sprawiły, że Claire zapomniała o swoich obowiązkach. Wobec tego kilka minut później zaczęła pisać sprawozdania ze zgłoszeń przyjętych w komendzie przez ostatni tydzień, a było ich więcej niż zazwyczaj. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz