sobota, 25 maja 2013

Schizofreniczka z Montpellier - Scena II


SCENA II

Cecylia wchodzi do salonu. Usiadłszy na czerwonej sofie dostrzega diabła, który siedzi na parapecie otwartego okna.

Cecylia

Znów twa nieśmiertelna natura w nasze progi wita.
Czyś ty mą zarazą?
Czyś ty ziemi skazą?

Diabeł

Jam jest ten, który przychodzi
Dać wam szczęścia krocie.



Cecylia

Nie ma konieczności.
Usuń się w cień przedziwna zjawo.
Boś ty żalu wielką studnią,
Której głębie nieskończone
Chłoną marność duszy dzikiej.

Diabeł
                                    Zmieniając ton na bardziej poważny.

Czyś ty rozum postradała?
Czy wiesz ile traci twa istota?

Cecylia
                                    Spoglądając Diabłu prosto w oczy.

Wiem, iż zaraz duszę mogę stracić.
Boś ty padołu ziemskiego przekleństwem.
Wobec tego odejdź.
Nie proszę, lecz żądam!

Diabeł

Teraz ty nie myślisz mądrze,
Na dniach zmienisz słowo twoje.
Gdy już moment ten nastąpi zjawi się ma postać.
Donc au revoire.[1]

Diabeł znika a za oknem rozpętuje się burza. Cecylia poczyna rozmyślać o propozycji Diabła.

Cecylia

Cóż on myśli sobie?
Diabeł chce przekupić mnie.
I ja mam się na to godzić? Nigdy!
Ale Matka ma pomieszania zmysłów doznała…
Więc może przyjdzie mi na zgodę przystać?
Ach! To takie osobliwe.
Bóg mi świadkiem, iż szatana wygnać pragnę!
Jednakże jego swoboda mnie urzeka.
Cóż on mi da?
Czy szmaragdów potok?
Czy zamek marmurowy?
Niesłychana ma zaduma!
Bom ja głupia jak stos siana,
Ma świadomość wyczerpana.
Nie wiem co czynić!
Matki ciepło, serce. Niech pomoże!

Po chwili rozlega się pukanie do drzwi. Do pokoju wbiega mężczyzna ubrany w czarny frak trzymający bukiet herbacianych róż.

Mężczyzna

Cecylio ma miłości!
Przyjm ode mnie kwiatów naręcze,
Boś ty pięknem swym mój wzbudziła podziw.
Och! Najdroższa…

Cecylia
                                    Zagubiona pośród setek myśli.

Jakubie, złudne twe uczucie.
Me serce innemu poddane.

Jakub

Któż tym szczęściem obdarzony?

Cecylia

Jego imię pod ciemną gwiazdą skryte,
Dusza jego krwawo splamiona.
Ale… Kocham go.

Jakub

Czy twe zdanie sensu zmienić nie chce?

Cecylia

Nie chce.

Jakub
                                    Opuszczając wzrok i upadając na kolana.

Przecie tyś mi dała korzeń nadziei…
Dlaczego robisz sercu memu krzywdę?
Pozwól dać sobie czasu.

Cecylia
                                    Ze złością w oczach.
           
Nie Jakubie.
Twe uczucie błędnie utrwalone,
Jako perzowe zielsko pośród łanu owsa.
Wybacz, ale ty musisz odejść.

                                    Odwraca wzrok od mężczyzny.

Jakub
                                    Ze łzami w oczach przepełnionymi rozpaczą.

Dla miłości wszystkom oddał…
Poświęcił życia segment.
Czy twe słowo ostateczne?

Cecylia

Ostateczne.

Jakub

Żegnaj więc miłości…

Podnosi się, odgarnia włosy i rzuciwszy ostatnie głębokie spojrzenie dziewczynie wychodzi.

Cecylia

Cóż to? Czy Jakuba miłość opętała?
Czym go w namiętności wnyki zaplątała?
Jego młody zapał tak rozkoszny,
Niczym pierwszy zapach wiosny.
Wiele uczyć się on musi świata.
Bo go skonsumuje otchłań prawdy,
Której nie tak świadom jak ja, doświadczyć może.
Dziesiątki refleksji znów przed oczy me wzlatują.
Co uczynić? Czego musnąć?
Pożądania do szatana czy miłości od Jakuba?
Jednak mój wybór w tym ważniejszy niż sam fakt.
Który szczęście zapewni mi na lata całe?
To nadzwyczaj zagmatwane.
Jeszcze bardziej niż matki mej choroba.
A gdzież ona się podziała?
Czy znów diabeł ją odwiedził?

                                    Spojrzawszy w stronę drzwi woła.

Matko!

                                    Następuje chwila ciszy.

Matko! Czy jesteś tam?

Cecylia wychodzi do drugiego pokoju. Słychać przeraźliwy krzyk. Po chwili Cecylia wraca. Za nią na czworakach do pokoju podąża Emilia.

Emilia

Ty… To ty mą miłość przegoniłaś…
Ty ją wyrzuciłaś z mego domu.

                                    Obracając wolno głowę i podchodząc coraz bliżej do córki.

Tyś mą torturą od lat wielu…
Czymże sobie ja zasłużyłam taką katorgę?
Dlaczego tak szybko Gustaw odszedł do grobu?
Nie zasłużył by być ojcem,
Ale w prawdzie nie nacieszył się tym długo…

Cecylia

Co się stało z ojcem mym?

Emilia

Zjadłam go.

Cecylia
                                    Przechodząc za sofę.

Bredzisz!

Emilia

Nie…
Ja wiem.

Cecylia
                                    Przestraszona.

Cóż ty wiesz matko, jeśli
Nazwać jeszcze tak cię mogę?
Dziś gorzej z tobą aniżeli wczoraj.
Jam powinna wezwać doktora!
A może lepszym byłby ksiądz ze święconą wodą.

Emilia

Tyś pogrążona w afekcie do mej miłości.
Nie wiesz nawet jak wiele lat czekałam,
Na namiętność naszych ciał, żar jego oczu.
A tu ty jakoby mnie uprzedzasz!
Zabierasz cenny czas, który traci swój sens
W każdym elemencie mej egzystencjalności.
Czym cię odmienił on?
Czy obiecał ci złota potok?

Cecylia

Nie matko.
Rozkochał mnie w sobie do czerwoności
Jako żelazo prawie topniejące.
Opisać to jam nie w stanie.
Wybacz, iż me serce powziął
Lecz tyś jedyną jego ukochaną.

Emilia

Skąd ta pewność w głosie twoim?


Cecylia

Komu jedna w sercu zmiesza,
Temu ona ukochana.

Emilia
Wstając z podłogi i podchodząc do okna, za którym kłębiły się ciemne chmury.

Twe słowa kłamią.
Ich nieszczerość jest dobitna,
Twa okrutność tak ambitna?
Po cóż? Czyż jeszcze ci mało?
Tyle lat garnęłaś się do mych pieniędzy.
Może przyszedł czas byś odwdzięczyła się?

Cecylia

Jak?

Emilia

Zostawiając mą miłość w spokoju.

Cecylia

Jakże? Skoro nie potrafi serce moje?

Emilia

Nie moja już w tym głowa.

                                   Nagle w oknie pojawia się diabeł.

Diabeł

Widzę, iż zmieniłaś sens swych słów Cecylio.

Cecylia

Nie.

Diabeł

A więc kłamałaś?

Cecylia

Nie mówiłam prawdy,
Serce mi nie pozwoliło.
Ale przecie rzekłeś.

Diabeł

Słowa dotrzymam.
Emilia

Miłości!
Cóż chcesz czynić?
Tyś mnie przecie wybrał!

Diabeł

Córkę twoją.
Cecylio muszę odejść na dni kilka.
Lecz wrócę.

                                   Znika.

Emilia

Zapłacisz mi za to wyrodna córo!

                                   Wychodzi do innego pokoju. Po chwili wraca trzymając w dłoni czarny sztylet.

Cecylia

Matko!
Cóż ty chcesz począć?
Czy ty myślisz o mej śmierci?

Emilia

Każdą godziną odkąd mą miłość uwiodłaś.
Musisz karę przyjąć,
Zadośćuczynienie wtedy spełnisz.

Cecylia
                                   Odsuwając się jak najdalej od Emilii.

Tyś do cna oszalała kobieto!

Emilia
                                   Podążając wolnym krokiem za córką.

Nie jam oszalała, lecz tyś.

Cecylia
                                   Opierając się o ścianę i dostrzegając brak możliwości ucieczki.

Matko, proszę cię…
Oszczędź mnie.

Emilia
                                   Rzucając się na Cecylię ze sztyletem wyciągniętym do przodu.

Nie dziś!


Cecylia
                                   Próbując odskoczyć i czując wbijany w bok sztylet.

Matko…

Emilia
                                   Patrząc na ciało córki leżące pośród krwi.

Com ja uczyniła…
                                  
                                   Wybiegłszy z domu.
Doktora! Doktora!

Cecylia
                                   Widząc zanikający pokój.

Boże mój, czemuś mnie opuścił…

                                   Pojawia się Anioł.

Anioł
                                   Spoglądając na omdlałe ciało Cecylii.

To nie Pan ciebie opuścił,
Lecz tyś się z szatanem zbratała.
Jednak miłosierny jest Bóg,
Bo tyś jeszcze nie zasłużyła na śmierć.

                                   Po wygłoszeniu słów posłaniec Boga znika.




[1] Donc au revoire (fr. Więc do zobaczenia)

Myśli Niepozorne II


Hybryda

Dwa ciała wypłowiałe
                Na skwarze słońca
Wypalone

Jako glina

Organizmy
                Dwa
Splątane
Liną elektryczną

Upadek
Kolejny
                Poprzedzony
Dziecinnymi psot oczami

Wielorakie
Zastosowanie
Funkcjonalności
Szerszego
Postrzegania
Odrzeczywistej
Podświadomości

Widzisz blef
                Jedno ciało mówi gniew
Drugie
Milczy

Czas płynie
                A
Hybryda żyje
Miguje i wciąż
Przełamuje
                Kolejnych barier

Granice





Blask

Liście nucą
                Skrzętnie
Ptaki

                Czerwień ust
Nasyca
Ciepło duszy

                Ogrzać
Chciałoby już wczoraj
                Ciało

Widzisz łzy
                Marny deszcz
Świętego przymierza
                Złamałeś

Nikt nie spojrzy na me serce
Pogrzebane-zmartwychwstane
                Może ktoś
                Może ja
Może oceanu szepty

                Umiłują
Euforyczny traktat z życiem

Zielona strzałka
                Na skrzyżowaniu
Wskaże-drogę

Ty w blasku
                Fleszy paparazzi
Powiesz
                STOP

Jeśli kto z was wie co to
                Wiara
Niech wierzy
                Ze strachem
Się zmierzy
W czarnym punkcie


W cieniu San Francisco - I Pierwsza Zbrodnia

Od tamtych dni minęło już kilka lat. Martin w pełni wrócił do zdrowia i wstąpił do wojska, zaś Claire skończyła wymarzony wydział prawno-kryminalistyczny i została zatrudniona w Komendzie Głównej San Francisco. Mimo to jedna osoba z rodziny David’ów nie pogodziła się z wydarzeniami z 24 grudnia 1997 roku. Jenny zamknęła się w sobie. Rzadko mówiła, a jeśli już do tego dochodziło były to krótkie zwroty typu: jestem głodna lub piękny wieczór. Było to jednak zasługą Claire i Martina, którzy postanowili wysłać matkę na terapię do powszechnie nazywanego OPL’a, czyli Ośrodka Pomocy Psychologicznej i Leczenia Depresji w San Francisco.
Claire od dnia śmierci swojego ojca marzyła o rozbiciu mafii panującej w mieście. Były to jednak tylko marzenia, których realizacja nie była wcale taka łatwa jak mogłoby się wydawać.

*

Nagle zaczął dzwonić budzik. Kobieta sprawnym ruchem wyłączyła go i przewróciła się na drugi bok.
– Claire… Musisz wstać… Zaraz spóźnisz się do pracy… - Mówił głos w jej głowie.
– Jeszcze tylko chwilę… - Wtrącił się drugi głos.
– Nie ma mowy!
Brunetka jeszcze z zamkniętymi oczami zrzuciła z siebie satynową pościel i stanęła przy swoim wielkim, dębowym łóżku. Przygładziła dłońmi włosy, które jakoby podjęły się strajku a następnie podciągnęła krwistoczerwone rolety, tym samym ukazując widok miasta spowitego porannymi promieniami, kwietniowego słońca.
– O tak… Widok z trzydziestego dziewiątego piętra, to jest to!
Rzeczywiście widok połowy miasta z takiej wysokości był urzekający. Kobieta podreptała do kuchni i włączyła ekspres do kawy. Po chwili w wysokim szklanym kubku pojawiło się podwójne espresso z syropem czekoladowym. Claire chwyciła poranną dawkę kofeiny i wyszła na balkon. Usiadła w swoim wiklinowym fotelu wyłożonym indiańskim pledem, który w zeszły czwartek kupiła na pchlim targu za kilka dolarów i zaczęła popijać kawę.
– Dzień dobry. – Powiedział jakiś głos za jej plecami.
Kobieta tak się wystraszyła, że o mało nie wylała na siebie kawy. Obróciwszy się rzuciła młodemu mężczyźnie ostrzegawcze spojrzenie.
– Dzień dobry. – Powiedziała ze złością w oczach.
– Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć.
– Cię? A czy my się znamy? – Oburzyła się Claire.
– No w zasadzie to nie… Ale możemy się poznać.
Mężczyzna uśmiechnął się pogodnie a Claire odwzajemniła uśmiech, nie potrafiąc dłużej się gniewać jak również zastanawiając się nad propozycją poznania swojego sąsiada.
– Wprowadziłem się dopiero wczoraj. Tak w ogóle to jestem Matt Hope. – Przedstawił się sąsiad.
– Ja jestem Claire David, ale raczej nie podam Ci ręki. Chyba, że chcesz mnie potem zdrapywać z asfaltu. – Powiedziała ironicznie kobieta szacując przy tym odległość pomiędzy swoim balkonem a tym należącym do Matt’a.
– Piękny dzień nieprawdaż?
– Owszem – Skwitowała kobieta. – I jak? Podoba ci się w San Francisco?
– Szczerze powiedziawszy miasto jak miasto. Ale widok z tego piętra jest wspaniały.
Po chwili z głębi mieszkania Claire zaczął dobywać się dźwięk telefonu.
- Zabiję tego kto do mnie dzwoni o tej porze... – Zaczęła Claire odstawiając kubek na pobliski stolik i wstając z fotela.
- No wiesz, w końcu jest już w pół do ósmej – Odpowiedział Matt. – O tej godzinie zdecydowana większość mieszkańców tego miasta już nie śpi.
- Co?!
Claire była wstrząśnięta tym co usłyszała od nowo poznanego sąsiada. Jeśli to co mówił było prawdą to od godziny powinna być w pracy.
Wpadłszy jak burza do pokoju chwyciła telefon komórkowy i przycisnęła zielony klawisz. Chwilę później usłyszała głośny dźwięk a następnie mozolne słowa automatycznej sekretarki:
- Tu twoja automatyczna sekretarka. Masz jedną, nową wiadomość…
- O Boże dlaczego to wszystko tak długo trwa! – Zdenerwowała się Claire.
- Claire powinnaś być od godziny w pracy, co się z tobą dzieje? Masz kupę roboty więc lepiej będzie jeśli  zjawisz się zanim dotrze tutaj szef…
- O nie…- Westchnęła kobieta i spojrzała na zegarek. Była godzina 7.46. Wiedziała, że jej szef przychodzi punktualnie o ósmej. Miała czternaście minut aby dotrzeć do centrum miasta gdzie znajdowała się Komenda Policji Regionu Północnego San Francisco, w której pracowała od przeszło  trzech i pół roku.
- Aby usunąć wiadomość wciśnij jeden…- Dobiegł ją głos z telefonu.
- Sama sobie wciśnij! – Zdenerwowała się na dobre kobieta i po chwili telefon wylądował w rogu pokoju gdzie rozsypał się na kawałki plastiku i metalu, z których był złożony.
Claire w ułamku sekundy wciągnęła ciemne obcisłe spodnie i wrzuciła na siebie koszulę w kratę. Nie mając czasu na jej dokładne zapięcie nałożyła buty i zarzuciła czarny płaszcz, który sięgał jej do ud. Jeszcze tylko spojrzała w lustro sprawdzając czy nikogo nie zabije swoim okropnym, porannym widokiem i chwyciwszy kluczyki od samochodu wybiegła zatrzaskując za sobą drzwi.
Jadąc windą kobieta zastanawiała się co powie swojemu szefowi jeśli już się spóźni, a było to jej zdaniem nie uniknione. Po kilku minutach w metalowym, klaustrofobicznym pomieszczeniu, w którym panowało przyćmione światło brunetka wyszła na parking gdzie stał tylko jeden samochód. Jej czarny terenowy Nissan z przyciemnianym szybami zdawał się wyglądać jakby dopiero wyjechał z salonu. Faktem było, że Claire do przesady dbała o swój samochód. Choć dla niektórych cotygodniowe wizyty w warsztacie samochodowym są zupełnie normalne.
W rytmie rocka kobieta przemierzała niezliczone kilometry ulic przepełnionych tysiącami samochodów, które jakby stały w miejscu.
Jechała, słuchała muzyki i gorączkowo rozmyślała nad dialogiem pomiędzy rozwścieczonym szefem komendy policji a sobą-pracownikiem, który najzwyklej w świecie spóźnił się do pracy. Samochody przed dziewczyną zaczęły zwalniać.
- Korek… - pomyślała Claire, nie zastanawiając się długo skręciła w lewo i pomknęła dłuższą ale pozbawioną licznych samochodów drogą.
Gdy z piskiem opon zatrzymała się pod Komendą Policji, niezliczone twarze skierowały swoje ostentacyjne spojrzenia w jej stronę.
- I co się tak gapicie… - Powiedziała pod nosem brunetka. – Nigdy nie spóźniliście się do pracy?
Budynek był zdaniem Claire, obrzydliwy. Parterowy z wysokim płaskim dachem nie zachęcał do składania zeznań przesz poszkodowanych obywateli miasta. Kobieta spojrzała na zegarek.
- O cholera! – Była 8.00. – No to już na pewno trafię na szefa…- Dokończyła i kilkoma susami przemierzyła główny hall.
- Dzień dobry pani David. – Odezwał się męski głos za jej plecami, a był on najbardziej rozpoznawalnym głosem w całej komendzie. – Jeśli się nie mylę powinna być pani od godziny w swoim biurze.
To był głos Thomasa Dauer’a, komendanta głównego policji przy Fillmore Street 1125,  mężczyzny, którego w całej komendzie każdy człowiek bał się jak diabeł święconej wody.
Claire odwróciła się powoli na pięcie i ujrzała swojego szefa. Dobrze zbudowany mężczyzna około dwudziestu ośmiu lat nie mógł nie przyciągnąć wzroku swojej podwładnej, która na chwilę aż zaniemówiła. Jego czarne, krótkie, nastroszone w nieładzie żelem włosy były olśniewające. Do tego czarna, matowa marynarka, spod której wystawał kołnierz fioletowej koszuli oraz jeansy opięte na wąskich biodrach tworzyły połączenie doskonałe. Brunetka rozmarzyła się, lecz nieodpowiednio do sytuacji.
- Zadałem pani pytanie. – Przypomniał się mężczyzna.
- Tak oczywiście, powinnam być od godziny w pracy. Niestety utknęłam w korku po drugiej stronie miasta. – Zaczęła tłumaczyć kobieta.
- Wobec tego będzie musiała pani odpracować opuszczone godziny, a teraz proszę udać się do swojego biura i wreszcie zacząć pracę. – Skwitował Thomas i zaczął coś przeglądać w swoim iPhonie.
Claire wyrwanej z zamroczenia spowodowanego wyglądem swojego szefa od razu poprawił się humor.
Przechodząc obok Thomasa, który nadal stał w tym samym miejscu zbliżyła się do niego na tyle blisko by swoim biodrem musnąć jego udo.
- Świetnie wyglądasz szefie…- Powiedziała zbliżając swoje usta do jego ucha, tak cicho i powoli, że na pewno mógł poczuć jej oddech.
Thomas aż się wzdrygnął. Niezwykłe zaskoczenie połączone z zachwytem spowodowało, że jeden z kącików jego ust podniósł się w niemoralnym uśmiechu.  
Claire przemierzając kolejne pomieszczenia, nie mogła uwierzyć, że zrobiła tak odważny krok w stronę swojego pracodawcy. Krok, do którego nie posunął się chyba jeszcze żaden z pracowników całej komendy. Wreszcie po kilku minutach pokonała ostatnie pomieszczenie, w którym ustawionych było kilkanaście boksów i dotarła do swojego biura.
- Cześć Claire! – Usłyszała kobieta z drugiego końca pomieszczenia.
To Paul, przyjaciel, do którego zawsze mogła się zwrócić właśnie maszerował w jej stronę szybkim krokiem.
- A… Cześć. – Odpowiedziała krótko brunetka gdy mężczyzna do niej podszedł.
- I jak? Trafiłaś na szefa?
Claire uśmiechnęła się szyderczo i wróciła myślami do minionej sytuacji z Thomasem w roli głównej. 
- Tak.
- Coś się stało… Widzę to po twoim uśmiechu. – Rozgryzł ją Paul.
Paul był wysokim, zawsze uśmiechniętym, przystojnym mężczyzną. Mimo to Claire nie potrafiła sobie wyobrazić między nimi innych relacji niż „przyjacielskie”.
- A, to nie ważne… Kiedyś ci opowiem. – Powiedziała Kobieta i czym prędzej zmieniła temat. – Co mamy dziś do roboty? Jakaś zgwałcona nastolatka czy tym razem kradzież papieru toaletowego jak w ubiegłym tygodniu?
Wyraz twarzy Paul’a natychmiast się zmienił.
- Dziś mamy morderstwo.
- Hmm…- Głośno pomyślała. – Pogadajmy u mnie.
Brunetka jednym ruchem otworzyła szklane drzwi swojego biura i zaprosiła przyjaciela do środka.
- A więc co z tym morderstwem? – Zaciekawiła się kobieta rozsiadając się na swoim czarnym, skórzanym fotelu.
- Mężczyzna, dwadzieścia dziewięć lat. Prawdopodobnie przyczyną śmierci było wykrwawienie się. Trwają jeszcze badania toksykologiczne a za półtorej godziny Betty dla pewności zrobi powtórną sekcję zwłok.
- W jaki sposób się wykrwawił?
- Odcięto mu wszystkie kończyny. – Powiedział mężczyzna bez skrupułów.
- Zapewne coś mu podali wcześniej. Hm?
- Morfinę.
- Jaką dawkę?
- Taką, że był świadomy podczas tych wszystkich tortur…
- Cholera… A są jakieś odciski, ślady stóp? – Zainteresowała się Claire marszcząc swoje blade czoło.
- Niestety nie, ale jako pierwsza dotarła tam komenda z południowej części miasta więc możemy tam jeszcze wiele znaleźć.
- O ile nie zniszczą śladów chodząc po miejscu zbrodni jak te święte krowy…- Wtrąciła Claire.
- Właśnie. – Odpowiedział Paul przeglądając coś za biurkiem tak, że kobieta widziała tylko jego poruszające się łokcie.
- Co tam masz?
- Zdjęcia z miejsca zbrodni. Trochę kiepska jakość, no ale pewnie robił je ten palant Grant. – Powiedział ze złością mężczyzna i rzucił plik zdjęć na blat tak, że poleciały one we wszystkie strony. – Rzuć na to okiem.
Brunetka podniosła kilka fotografii i aż zaniemówiła.
- Wszystko w porządku? – Zapytał mężczyzna. – Claire?
Kobieta wpatrywała się w zdjęcia bez słowa. Niestety wyraz jej twarzy nie mógł zapewnić jej przyjaciela, iż wszystko było w porządku. To, co zobaczyła wydało jej się nad wyraz okrutne ale i znajome, lecz z nieznanych jej powodów. Ogromne plamy krwi pokrywały praktycznie całą posadzkę, która pomiędzy czerwonymi kałużami wydawała się być bladoniebieska. 
- Zamurowało mnie. – Odezwała się wreszcie kobieta. – Już dawno czegoś takiego nie widziałam. Ostatnie takie zmasakrowane zwłoki należały do… - Tutaj kobieta urwała dobitnie nad czymś rozmyślając.
- Do Henry’ego Dolls’a… - Dokończył policjant.
- Czyżby Tj?
- Gdzie tam! Przecież on ma jeszcze dobrych sześć lat odsiadki przy dobrym sprawowaniu. – Poinformował dumnie mężczyzna. – Ale faktem jest, że to byłaby zbrodnia w jego stylu.
- Jak myślisz kto mógł to zrobić? – Zapytała młoda policjantka poprawiając swoje ciemne włosy za uchem. Mimo, iż był to niewielki gest Paul dostrzegł go i lekko się uśmiechnął. Robił to za każdym razem gdy Claire podkreślała swoją urodę.
- Paul! – Oburzyła się kobieta. – Skup się na pracy.
- No więc uważam, że jest mnóstwo kandydatów pasujących na zabójców tego mężczyzny. Jest jedno ale. Jaki mieli motyw?
- Myślę, że na to musimy trochę poczekać. – Westchnęła brunetka i rozparła się wygodnie w swoim fotelu po czym założyła ręce za głowę. – A więc szykuje się kolejna ciekawa sprawa.
- Słuchaj Claire, muszę iść do siebie. Mam kupę roboty. Szef zlecił mi napisanie listów gończych kolejnych osiemnastu osób…- Poinformował przyjaciel po czym wstał i skierował się w stronę drzwi. Odwrócił się gdy Claire coś się przypomniało.
- Mógłbyś mi później podrzucić wyniki badań z laboratorium i powtórnej sekcji? – Zapytała.
- Pewnie. Do zobaczenia. – Pożegnał się Paul i wyszedł.
Claire gdy już została w swoim biurze sama poczęła kontemplować na temat najnowszej sprawy, która trafiła do ich komendy policji.
- Młody mężczyzna, morfina, okrutna śmierć, zmasakrowane zwłoki, morfina… - Powtarzała sobie pod nosem młoda policjantka próbując wysnuć jakiekolwiek, nawet przedwczesne wnioski. – Ktoś musiał mieć motyw. Chciał żeby ofiara była świadoma podczas swojej śmierci. A więc zabójca chciał żeby ofiara go widziała…

Te wszystkie rozmyślania sprawiły, że Claire zapomniała o swoich obowiązkach. Wobec tego kilka minut później zaczęła pisać sprawozdania ze zgłoszeń przyjętych w komendzie przez ostatni tydzień, a było ich więcej niż zazwyczaj. 

czwartek, 23 maja 2013



- Masz pan piękne żyły - powiedział zachrypłym głosem lekarz.
- Podręcznikowe – pomyślał głośno mężczyzna a żyły nabrzmiewające na jego prawej ręce stawały się coraz bardziej widoczne. - Prawda?
- Owszem - zgodził się doktor. - Niech pan zamknie oczy. To nie będzie bolało...